piątek, 29 grudnia 2017

od Sama cd. Naomi

- Naomi Arrow. Dla przyjaciół Nao, tym bardziej jeśli się ich nie ma. - przedstawiła się dziewczyna.
- Miło mi. - odparłem ciepło.
- Mi również. - powiedziała, ściszając ton.
- Mam nadzieję, że nie weźmiesz mnie za idiotkę, ale tamten gościu, chciał mnie zabić. Biegł na mnie, a ja bez dłuższego zastanowienia strzeliłam mu w kolano, on upadł na ziemię, a ja stałam oszołomiona. Pracownicy strzelnicy podziękowali mi, a ja wyszłam stamtąd z szybkością światła. - powiedziała nieco za szybko. Kurwa mać, przecież ostatnio aż tak źle nie było z tymi wszystkimi morderstwami, co jest? Zamyśliłem się, zastanawiając się czy na pewno to sprawka demonów.
- Halo? Ziemia do Sama. - Naomi pomachała mi ręką przed twarzą, wciąż byłem nieco rozkojarzony, ale wróciłem do żywych. Nie pomyślałem o tym by się pożegnać. Po prostu wstałem i wyszedłem, kierując się do jednej z ciemniejszych uliczek w okolicy. Oparłem się o murek i czekałem, nie miałem bladego pomysłu na kogo czekam, ale po prostu to robiłem. Czas mijał. Wszedł tu mężczyzna, trzymając kobietę za rękę. Byli w pełni świadomi mojej obecności, sięgnąłem po nóż znajdujący się za pasem. Facet uśmiechał się szyderczo, jakby broń nie mogła mu nic zrobić. To dziwne, nawet jeżeli był opętany, zachowywałby się inaczej.
- Christo. - szepnąłem, spoglądając w oczy mężczyzny, potem kobiety. Ten pierwszy patrzył na mnie jak na pojeba, za to osobniczka płci przeciwnej syknęła. Jej oczy zmieniły kolor, który na pewno nie był czarny. Kolor jej oczu był biały jak śnieg, uśmiechała się, ukazując ubabrane od krwi zęby. Mężczyzna krzyknął, gdy gwałtownym ruchem ręki w powietrzu skręciła mu kark. Jego bezwładne ciało opadło na ziemię z głuchym łoskotem. Poruszała ustami, ale nic nie mówiła. Jej chrapliwy głos rozbrzmiewał w mojej głowie, jakby nie było żadnej bariery. Szyderczy śmiech kobiety roznosił się echem w moich myślach. Czyż to nie legendarny Sam Winchester, legenda wśród Łowców, tak samo jak jego brat - Dean Winchester? ~Stul pysk szmato.~ wnerwiłem się na stwora w moim umyśle.
Oh, Sammy! Nie uważasz że to troszkę niemiło, zwracać się do jednego z potężniejszych demonów? Roześmiała się, ten dźwięk był tak irytujący!
~ Coś ważnego ode mnie chcesz, czy po prostu nie masz z kim porozmawiać? ~ Nie zniżałabym się do waszego poziomu, spokojnie! Chcę Ci tylko oznajmić, że świetnie się bawię, gdy widzę jak wypruwasz flaki nad przegraną sprawą!
~ Chyba dla ciebie jest przegrana. ~ kobieta zaczynała mnie irytować. Jej głos wciąż roznosił się echem po mojej głowie.
Jak taki świetny Łowca jak ty, może nie znać mojego imienia? Szydziła z mojego rozkojarzenia, no tak, nie znałem jej imienia. W pamięci próbowałem znaleźć cokolwiek, co naprowadziłoby mnie na jej "gatunek" Minoreta, ćwoku! Podniosła głos, przed oczami zrobiło mi się ciemno.
~Mogłabyś łaskawie zostawić mój umysł w świętym spokoju? ~ zapytałem jej z irytacją. Ze zdziwieniem zarejestrowałem, że nie poruszam ustami. To tak, jakbym rozmawiał ze swoim umysłem. Dziwne wrażenie...
~ Nic o tobie nie słyszałem. Nie wydaje mi się żebyś była taka "sławna" jak mówisz ~ gdybym mógł, roześmiałbym się. Ależ oczywiście że nie kochanie! Ciekawie, nie powiem. Zwłaszcza fragmenty wspomnień o bracie. No tak, przecież zawsze czułeś się inny. To śmieszne, wiesz? Znowu się roześmiała. Kobieta zacisnęła pięść, poczułem jak zimno rozchodzi się po całym moim ciele. Nie było to spowodowane powiewem wiatru, czy zimą. Wcześniej opierałem się o ścianę, teraz dosłownie mnie do niej przyparło. Ciekawe, czy Naomi mnie szukała. Z moim szczęściem, pewnie nie. Dźwięk odbezpieczanej broni upewnił mnie w fakcie, że tak odwalę kitę. Nieźle. Dwa oddane strzały, nie trafiły we mnie, tylko w Minoretę. Zwiała z mojego umysłu, powracając do kobiety. Postrzelona wydała z siebie ciche jęknięcie, a zaraz potem zaczęła się śmiać.
Co ty mi zrobisz, dziecinko? Jej głos poniósł się echem, i tym razem byłem pewny, że Naomi też go słyszała. Na twarzy nastolatki zawitało przerażenie, które zaraz zniknęło pod maską opanowania.

Naomi? :3 Wybacz że tyle czekałaś :v

sobota, 23 grudnia 2017

od Naomi cd. Sama

Gdy kelnerka odeszła, również się przedstawiłam.
- Naomi Arrow. Dla przyjaciół Nao, tym bardziej jeśli się ich nie ma.
- Miło mi. - odpowiedział.
- Mi również. - powiedziałam nieco ciszej.
- Mam nadzieję, że nie weźmiesz mnie za idiotkę, ale tamten gościu, chciał mnie zabić. Biegł na mnie, a ja bez dłuższego zastanowienia strzeliłam mu w kolano, on upadł na ziemię, a ja stałam oszołomiona. Pracownicy strzelnicy podziękowali mi, a ja wyszłam stamtąd z szybkością światła. - powiedziałam, czekajac na odpowiedź.
Sam wyglądał na wystraszonego, gdy to usłyszał. Nic nie odpowiadał.
- Halo? Ziemia do Sama. - powiedziałam machając ręką przed jego twarzą.
Po chwili chłopak wrócił do rzeczywistości, ale wciąż był nie co rozkojarzony.
Wyszedł z kawiarni, jakby nigdy nic. Postanowiłam szybko zjeść to co zamówiłam. W końcu zapłaciłam za to , i byłam głodna. Gdy zjadłam szybko wyszłam z kawiarni, szukać Sama. Błąkałam się po ulicach, ale nigdzie go nie było.

Sam?

od Sama cd. Naomi

Siedziałem znudzony w kawiarni, pijąc kawę i błądząc w internecie. Wyjrzałem przez szybę, gdy usłyszałem syreny policyjne. Zamknąłem laptopa i wrzuciłem go niedbale do torby. Wyszedłem z kawiarni i skierowałem się w stronę parkingu. Włożyłem ręce do kieszeni i zmieniłem zdanie, co do moich planów. Wpierw przydałoby się coś zjeść i może znaleźć jakąś sprawę, ale to drugorzędna rzecz. Wkrótce wigilia, a co się z tym wiąże - przygotowania i zakup prezentów. Niezbyt skupiałem się na otoczeniu, z rozmyślań o świętach wyrwała mnie dziewczyna, która przez przypadek na mnie wpadła.
- Przepraszam, nie chciałam! - powiedziała speszona. Uśmiechnąłem się do niej ciepło.
- Nic się nie stało, wszystko w porządku? - zapytałem, pomagając jej wstać.
- Tak, i jeszcze raz przepraszam! Nie chciałam! - odparła speszona. Otrzepałem niedbale spodnie i pokręciłem głową, twierdząc że nic się nie stało.  Z plecaka dziewczyny wypadł pistolet, nie powiedziałem jej o tym, ale mimowolnie obejrzałem się za nią. Podążyła za moim wzrokiem i spaliła buraka, gdy jej broń, jak gdyby nigdy nic, leżała sobie na chodniku. Zaczerwieniona podniosła broń i szybko schowała ją do plecaka. Rozejrzała się, czy aby nikt nic nie widział. Zagwizdałem cicho, udając zdziwionego.
- Nie dziwi cię, że nastolatka ma przy sobie broń? - zapytała mnie, podnosząc brwi. Pokręciłem głową, powstrzymując się przed wyciągnięciem własnej broni. Wzruszyła ramionami i poszła do przodu, odwróciła się, jakby sprawdzając czy ktoś za nią nie idzie. Kupiłem coś do jedzenia, decydując się zjeść je na miejscu. Przez cały czas widziałem dziewczynę, która na mnie wpadła. To dziwne, albo ona kogoś śledzi, albo to czysty przypadek. Raczej to drugie, ale zaczęła budzić jakieś podejrzenia. Chodzi z bronią w plecaku, nerwowo prowadzi dialogi i nie utrzymuje kontaktu wzrokowego. Siedziałem, popijając kawę. Dziewczyna zauważyła mnie, na jej twarzy zawitał niewielki, chłodny uśmiech. Rozejrzała się i usiadła naprzeciwko mnie, krzyżując ręce na piersiach.
- Do cholery jasnej, co jest? - zapytałem, nieco zirytowany jej tonem, gdy wypowiedziała "śledzisz mnie?". Chciałem zadać jej to samo pytanie, ale sobie odpuściłem. Rozejrzała się wokoło, jakby bała się, że ktoś nas podsłucha. Nie byliśmy sami, ale kij z tym.
- Słyszałeś o tym, co się stało na strzelnicy? - przypomniałem sobie tą akcję z policją i pogotowiem, gdy siedziałem w kawiarni. Odparłem twierdząco i czekałem co powie dziewczyna. Podeszła do nas kelnerka, nieznajoma zamówiła placek i sok. Czyli czeka nas długa rozmowa. - Nie weź mnie za psycholkę czy coś... - zaczęła. Gdybym był "normalnym" człowiekiem, a nie łowcą, wyśmiałbym ją. Teraz byłbym skłonny uwierzyć we wszystko. Jeżeli wyjedzie mi, że widziała jednorożca, zaplatającego warkoczyki, wielkiemu, różowemu psu, to bym uwierzył. - Tu coś się dzieje. I to dosłownie. Jeden facet, jak gdyby nigdy nic, zamordował drugiego. - Nie zdziwiło mnie to zbytnio, chociaż miałem rozkminę, czy gościa coś opętało, czy zrobił to dla własnej satysfakcji.
- Mów dalej. - zachęciłem ją. Spojrzała na mnie jak na debila, ale kontynuowała. Z całej jej opowieści wynikało że mężczyzna był opętany. Zabił drugiego, jakby to był zwykły paintball. Nawet się nie zająknął, gdy przyjechała policja.
- Nie zaczniesz wyzywać mnie od pojebanych? - zapytała, nieco zdziwiona moją powagą.
- Nie, dlaczego bym miał? - odparłem z uśmiechem. - Jesteś łowczynią, nieprawdaż? - obrzuciła mnie chłodnym spojrzeniem i chciała coś powiedzieć, ale przyszła kelnerka z jej zamówieniem. - Sam Winchester. - przedstawiłem się dziewczynie.

Naomi? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

wtorek, 19 grudnia 2017

od Maze cd. Micheala

-Spokojnie... przecież ma pan odszkodowanie na auto czyż nie? Jak nie to masz pecha.- usłyszałam męski głos, odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego mężczyznę o kruczoczarnych włosach i piwnych oczach oraz lekko ciemnej karnacji z jedną słuchawką w uchu.

-Chyba śnisz?! Ona mi zniszczyła auto!- Krzyknął po raz kolejny mężczyzna, czerwony ze złości.

-Jednakże proszę pana. Ona tego nie zrobiła umyślnie. Spadła z wysokość nie wiem, z jakiego powodu i powinna być nieprzytomna. Jednak kij z tym. Nie jej wina- Zaczął brunet, patrząc na niego, obojętnym wzrokiem. Mężczyzna który pomógł mi wstać pożegnał się ze mną i poszedł dodając jeszcze jakby kręciło mi się w głowie żebym zgłosiła się do szpitala.

-Nawet jeśli pan będzie się opierać i pozwie tę piękną panią ja mam swoje kontakty, co wyjdzie panu na to, że pan będzie jej płacić.- zdziwiłam się, że zupełnie obcy facet tak mnie broni. To było nawet trochę... miłe?

-Chyba pan żartuje. Nawet pan ją nie zna, żeby ją chronić tak!-Uniósł się jeszcze raz tym razem ciszej. Zauważyłam że zacisnął zęby po czym złapał go za kurtkę.

-Słuchaj. Nie jestem nastroju na jakieś, kłótnię na ulicy. Jeszcze raz otworzysz tę mordę, i to nie będzie normalny ton, i słowo"przepraszam za nie porozumienie". To nie będę już taki miły niż wcześniej. Masz ubezpieczenie na auto, bo nie sądzę, że z Ciebie jest taki kretyn, żeby nie ubezpieczyć samochodu.- Powiedział stanowczo. Mężczyzna jedynie co pokiwał głową, brunet w tym momencie puścił go, prostując się, sam wsiadł do pojazdu. Auto cudem mu zadziałało po czym pojechał, zgnieciona maska jednak to nie przeszkadzała już kierowcy. Chłopak schował ręce w kieszenie u kurtki z futrzanym kapturem. Spojrzał na mnie, patrzyłam na niego zdziwiona. On jedynie zaśmiał się krótko, po czym wyciągnął rękę w moją stronę.

-Wiem nie typowe spotkanie, lecz komiczne. Jestem Micheal Loit, jednak nazywają mnie jeleń.- Powiedział rozbawiony oraz lekko uśmiechnięty. Wstałam i także wyciągnęłam do niego rękę.

-Mazikeen Morningstar. Ale wystarczy zwykłe Maze- uśmiechnęłam się.

-A więc... spadłaś z dwudziestu pięter?- spytał chcąc za pewne dowiedzieć się dlaczego jednak nawet ja nie znałam odpowiedzi na to pytanie.

-Na to wygląda. Ale nie pytaj dlaczego. Kompletnie nie pamiętam nic co mogłoby mnie do tego do prowadzić- odpowiedziałam zmieszana.

-Okey- uśmiechnął się.

-Wiem... że to może dziwnie zabrzmi ale mogłabym spędzić z tobą trochę czasu? Kompletnie nie wiem gdzie jestem i co ja tu robię...- zapytałam go z nadzieją na twierdzącą odpowiedź. Zaczął padać śnieg. Zrobiło mi się bardzo zimno bo nie miałam na sobie żadnej kurtki.



Jeleniu? :3 przepraszam że krótkie xD

od Meg

Nasienie szatana, jakim jest budzik w moim telefonie. Zakłócił on przepiękną ciszę w sypialni, a także mój sen. Wymruczałam serię przekleństw skierowaną do urządzenia i niechętnie się podniosłam. Po czym nastąpił standardowy poranny rytuał. Śniadanie, prysznic i przygotowanie do pracy. Spojrzałam na godzinę, była dopiero szósta rano. Wyszłam z domu, zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam do pracy. Nie chciało mi się iść na piechotę więc wybrałam komunikację miejską. Przejechałam trzy przystanki i w końcu wysiadłam dosłownie pod bramą. Poprawiłam torbę na ramieniu i przeszłam przez żelazne wrota. Oczywiście musiałam minąć strażnika, aby mi ją otworzył. Mijałam po drodze wybiegi z przeróżnymi gatunkami zwierząt. Tak pracowałam w zoo, a dokładnie byłam opiekunem i treserem dużych kotów. W biurze podpisałam listę obecności, po czym udałam się do szatni i tam przebrałam w spodnie moro i czarną bokserkę. Na ramiona zarzuciłam roboczą kurtkę, zabrałam wiadro mięsa i ruszyłam do moich ulubionych lwów. Miałam jeszcze trzy godziny do otwarcia więc nikogo tutaj nie było. Weszłam na wybieg moich podopiecznych. Rozejrzałam się jeszcze raz, aby mieć pewność, że nikt mnie nie widzi. Po czym zmieniłam się w lwicę. Stado powitało mnie bardzo radośnie. Spędziłam z nimi trochę czasu aż w końcu trzeba było zająć się pracą. Wróciłam do ludzkiej formy i zajęłam się robotą.
Po kilku godzinach zakończyłam pracę. Siedziałam w szatni i pakowałam do szafki ubrania. Miałam już wychodzić, kiedy przyszła kierowniczka.
- Witaj Meg. - Uśmiechnęła się dużo starsza ode mnie kobieta.
- Witam, stało się coś? - Alexis nigdy nie przychodziła tutaj bez powodu.
- Jest problem... William niestety wylądował w szpitalu ze złamaną nogą i nie może zająć się naszymi maleństwami.
- Przykro mi... Czyli mam się nimi zająć?
- Dokładnie. Kira i Sybir powinny być już gotowe. Aaron wszystko Ci opowie. Teraz muszę uciekać, do widzenia.
- Do widzenia. - Odpowiedziałam i zamknęłam szafkę. Teraz muszę zabrać pracę ze sobą. Westchnęłam cicho i wyszłam na zewnątrz. Tam już czekał na mnie chłopak o dwa lata starszy ode mnie oraz moi nowi podopieczni. Znajomy wytłumaczył mi, że samica została odebrana przemytnikom, a samca odrzuciła matka. Kucnęłam przy dwóch klatkach i moim oczom ukazała się młoda puma oraz lew. Uśmiechnęłam się do nich. Mimo tego, co przeszły nadal były ciekawe świata.
Pogadałam jeszcze chwilkę z chłopakiem. Dał mi stos kartek z informacjami o nowych pupilach. Później wszyscy załadowaliśmy się do auta i pojechaliśmy do mnie. Zajmowałam się już wcześniej dużymi kotami więc miałam dom przystosowany do ich pobytu tak samo, jak podwórko. Na miejscu chłopak pomógł mi przynieść wszystkie rzeczy do środka. Na końcu wnieśliśmy zwierzaki. Odstawiliśmy bezpiecznie transportery i otworzyliśmy je. Jako pierwsza wyszła dwumiesięczna lwica, samczyk trochę się ociągał. W końcu nabrał pewności i wyszedł. Kilka minut później zajęły się zabawą.
*** tydzień później ***
Nadszedł dzień, w którym mieliśmy odwiedzić miejscowy szpital dziecięcy. Kira i Sybir już się do mnie przyzwyczaiły, a nawet zaczęły mi niezwykle ufać. Zapakowałam do auta wszystkie niezbędne rzeczy oraz zwierzaki. Byliśmy na miejscu przed czasem więc młode miały chwilę, aby się przyzwyczaić. Założyłam im szelki i podpięłam smycze. O wyznaczonej porze rozpoczęłam prezentację zwierzaków. Poza mną przyjechała jeszcze jedna pracownica parku zoologicznego, Cassie. Przywiozła ze sobą sowę pójdźkę i młodego orła. Dzieciaki były szczęśliwe, a to chyba w tym wszystkim najważniejsze. Po zakończonym pokazie zaczęłam się zbierać, pracownicy szpitala pomogli mi zanieść rzeczy do samochodu. Ja szłam za kilka kroków za nimi z Kirą i Sybirem. Ludzie patrzyli się na mnie z ogromnym zainteresowaniem. W końcu nie każdego dnia widzi się dziewczynę z młodym lwem i kuguarem. Tym bardziej wychodzącą ze szpitala..

Ktoś? Coś?

od Ricka

*

Jadę właśnie do Kansas. mam się tam zatrzymać na jakiś czas. Mam dokończyć jakiś pakt czy coś takiego. Wiem tyle że muszę zabić żonę jakiegoś faceta. Zgaduję że go zdradza i dlatego zachciał się jej pozbyć. Klasyka, nic ciekawego. Daliby mi może jakieś ciekawsze zadanie a nie zabicie kobiety, z którą nawet nie będę mógł się pobić. Gorzej być nie mogło.
-Na kiego tak skaczesz po tych siedzeniach?! Ogarnij się Luc! Rozwalisz siedzenia!- wydarłem się na wilka któremu zaczęło się nudzić.
-Masz wielkie szczęście że jeszcze żyjesz, naprawdę- powiedziałem do niego szczerze. Ostatnio coraz bardziej mnie wkurza. Pies w odpowiedzi zacisnął zęby na moim ramieniu i warknął ciągnąc mnie za kurtkę.
-Spieprzaj, nie mam ochoty na zabawy zresztą i tak prowadzę- burknąłem. Lucper uspokoił się trochę i wręcz rozłożył na tylnych siedzeniach. Zauważyłem wielki napis ,,Kansas" przez co ucieszyłem się choć w jednym stopniu.






*



Było coś koło siódmej rano. Nie było tłumów na moje szczęście jednak i tak wolałem jakąś godzinę czekać aż wyjdzie z domu swojego kochasia. Wreszcie się doczekałem, wychodziła właśnie z bloku.
-Zostajesz, nie pozwolę byś mi to spierdolił jak ostatnio- powiedziałem do wilka który spojrzał na mnie z nadzieją że go zabiorę. Wyszedłem z auta, biorąc ze sobą nóż i zakładając rękawiczki. Zarzuciłem kaptur na głowę po czym zacząłem powoli iść za swoją ofiarą. Chyba po paru minutach zorientowała się że za nią idę bo skręciła w ciemną uliczkę właściwie ułatwiając mi robotę.
-Przepraszam! Zapomniała pani o czymś!- krzyknąłem za nią. Odwróciła się, jednak po chwili opadła martwa na ziemię. Leżała z głęboko wbitym nożem w samo serce. W sumie szybko poszło.
-Zapomniała pani pożegnać się z życiem- zaśmiałem się wyjmując z jej skóry nóż.
-Oj strasznie mi go pobrudziłaś, wiesz?- uśmiechnąłem się szaleńczo, po czym wytarłem broń z krwi. Po skończonej robocie poszedłem jak niby nigdy nic do auta, nawet nie martwiąc się czy ktoś znajdzie ciało i wyrzuciłem rękawiczki. Postanowiłem pojechać napić się kawy czy coś takiego.



*



Zaparkowałem przy najbliższym Starbucksie. Zamówiłem jakąś mocną kawę i szybko wróciłem do swojego auta z napojem bogów. Na moje nieszczęście zastałem je w szczątkach. Jakiś debil wjechał w mojego mustanga, totalnie go demolując. Przypomniałem sobie, że przecież wilk został w środku. Po chwili jednak zauważyłem psa, który gryzł sprawcę wypadku. Osłaniał głowę przez co nie mogłem zobaczyć jego twarzy.
-Ty idioto, rozwaliłeś mi brykę!- warknąłem, przytrzymując Lucpera. Wstał a dopiero wtedy żałowałem że cokolwiek powiedziałem. Stałem właśnie przed łowcą który goni mnie od miesięcy i jakimś cholernym cudem stoi tuż przede mną. Ten także mnie rozpoznał bo na mój widok zrobił wściekłą minę.
-Siemasz Chris- pomachałem do niego, wymuszając uśmiech- dawno się nie widzieliśmy co nie?
-Tak, dość dawno- wycedził przez zaciśnięte zęby. Zauważyłem że chowa rękę do kieszeni i zauważyłem że ma tam nóż.
-Po co ten język nienawiści? No nie bądź taki.- starałem się zachować spokój. Zmierzył mnie wzrokiem, podniosłem ręce do góry w geście poddania.
-Ups- uśmiechnąłem się zwycięsko. Podnosząc ręce puściłem Lucpera który szybko rzucił się na niego. Wziąłem plecak z auta, przełożyłem przez jedno ramię i pobiegłem przed siebie dość daleko. Po dwudziestu minutach biegu zatrzymałem się w parku. Luc szybko mnie dogonił, wyjąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem po pomoc drogową by odwieźli moje auto do naprawy.
-Nie wiele brakowało. Ale nie zabiję go, za bardzo go lubię- zaśmiałem się. Po chwili dostałem czymś w plecy. Okazało się że to jakieś dziesięcioletnie dzieciaki we mnie rzucają śnieżkami. Szczerze? Nienawidzę dzieci.
-Spieprzać mi stąd, bo jak nie to powyrywam wam te ręce- zagroziłem im jednak one nic sobie z tego nie robiły. Znowu oberwałem tyle że tym razem większą ilością niż poprzednio. Chciałem do nich podbiec jednak poślizgnąłem się na lodzie i jęknąłem z bólu. Dostałem ostatni raz śniegiem w twarz po czym dzieciaki uciekły.
-Zabije...- warknąłem.
-Uspokój się, to tylko dzieci- usłyszałem czyjś śmiech.





Tajemniczy śmieszku lub śmieszko? :3 (ludu niech parę osób odpowie chce spamu xD)

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Od Naomi cd. Sama

 Przyjechałam na strzelnicę. Nie było wielu ludzi. W końcu jest poniedziałek, wszyscy w pracy. Wyjęłam mój ukochany pistolet, który traktuję jak swojego zwierzaka ( tak to jest, gdy nie można mieć psa albo innego słodziaka...).
- Dobra Tess, strzelamy. - wyszeptałam do pistoletu. Następnie chwyciłam spust, i zaczęłam strzelać.Zauważyłam, że jednego gościa coś opętało. Zabił tego, który był koło mnie. Trup padł na ziemie, koło moich nóg leżał trup. A tamten poj*b chciał strzelić do mnie. Szybko zbliżał się w moją stronę. Strzeliłam mu w kolano, on upadł i wyciągał pistolet. Pracownicy strzelnicy zadzwonili na policje, i poszli go powstrzymać. Nawet mi podziękowali, za strzelenie mu w kolano. Miałam dosyć emocji, jak na jeden dzień. Włożyłam moją kochaną Tess, do plecaka i poszłam do miasta kupić sobie coś do jedzenia. Szłam po mieście zastanawiając się na co mam ochotę. Zamyśliłam się i wpadłam na gościa. potknęłam się i upadłam na ziemie.
- Przepraszam, nie chciałam! - powiedziałam ze strachem.
- Nic się nie stało, wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak, i jeszcze raz przepraszam! Nie chciałam! - odpowiedziałam.

Sam?

sobota, 16 grudnia 2017

piątek, 15 grudnia 2017

Od Micheala c.d Maze

-Spokojnie... przecież ma pan odszkodowanie na auto czyż nie? Jak nie to masz pecha.-Powiedziałem, podchodząc bliżej do nich, z jedną słuchawką w uchu.
-Chyba śnisz?! Ona mi zniszczyła auto!- Krzyknął po raz kolejny mężczyzna, czerwony ze złości. Prawdę mówiąc, wyglądał dla mnie jak taki hardy pomidor teraz.
-Jednakże proszę pana. Ona tego nie zrobiła umyślnie. Spadła z wysokość nie wiem, z jakiego powodu i powinna być nieprzytomna. Jednak kij z tym. Nie jej wina- Oznajmiłem, patrząc na niego, obojętnym wzrokiem. Po czym dodałem, nie dając do słowa dojść mężczyźnie.
-Nawet jeśli pan będzie się opierać i pozwie tę piękną panią ja mam swoje kontakty, co wyjdzie panu na to, że pan będzie jej płacić.- Nawet się nie zająknąłem, oczywiście skłamałem, może i mam kontakty jednakże adwokat, nie przyjedzie do USA z Hiszpanii. Mężczyzna spojrzał na mnie, nie dowierzając, co powiedziałem.
-Chyba pan żartuje. Nawet pan ją nie zna, żeby ją chronić tak!-Uniósł się jeszcze raz tym razem ciszej. Zacisnąłem zęby, biorąc go za kurtkę.
-Słuchaj. Nie jestem nastroju na jakieś, kłótnię na ulicy. Jeszcze raz otworzysz tę mordę, i to nie będzie normalny ton, i słowo"przepraszam za nie porozumienie". To nie będę już taki miły niż wcześniej. Masz ubezpieczenie na auto, bo nie sądzę, że z Ciebie jest taki kretyn, żeby nie ubezpieczyć samochodu.- Powiedziałem, patrząc już na niego gniewem. Chce to normalnie jak człowiek, rozegrać, a to tego, muszę się stosować siłą no nieźle. Mężczyzna jedynie co pokiwał głową, ja w tym momencie puściłem, prostując się, sam wsiadł do pojazdu. Co DZIAŁ sam się zdziwiłem. Po czym pojechał, zgnieciona maska jednak to nie przeszkadzało już kierowcy. Schowałem ręce w kieszenie u kurtki z futrzanym kapturem. Spojrzałem się na kobietę, co jedynie patrzyła się na to zdziwiona. Ja jedynie zaśmiałem się krótko, po czym wyciągnąłem rękę, w jej stronę.
-Wiem nie typowe spotkanie, lecz komiczne. Jestem Micheal Loit, jednak nazywają mnie jeleń.- Powiedziałem rozbawiony oraz lekko uśmiechnięty.


Maze? 

Micheal Loit

Powitajmy Micheala!
 
Cisza bywa mordercza
Micheal Loit | 24 lata | Mężczyzna | Łowca

od Maze

*
Odetchnij proszę nocy oparem
na lustra oczu opadającym
i wypij do dna snów pełną czarę
odnajdziesz siebie wśród sennych pnączy

Spójrz jak obrazy mgielnych pajęczyn
maluję nocą białym pędzelkiem
a czerń pod bielą stłamszona jęczy
łzy zamieniając w gwiazdy maleńkie

Pozbieraj kwiaty pieszczone wiatrem,
niech pejzaż zmysłów stanie się płótnem
i rozpal we mnie ogromną watrę
bo gdy zasypiam zimno okrutnie*


*

Wszystko osnute mgłą. W tle stłumione krzyki. Ludzie dookoła, czuję ich. Powoli otwieram oczy i budzę się ze snu...
-Nic się pani nie stało?- jakiś czterdziestoletni mężczyzna pomaga mi wstać. Nadal słyszę krzyki. Piekielnie drażniące uszy.
-Nie, nic takiego- odpowiedziałam chwiejąc się na nogach. Obraz w około wirował, po chwili wrócił do pierwotnego stanu.
-Na pewno? Spadła pani z dużej wysokości- znów usłyszałam ten sam głos. Zaraz... Jak to spadłam?
-Ta wariatka spadła mi prosto na auto!- krzyk stał się już wyraźniejszy. Rozejrzałam się powoli rozumiejąc usłyszane słowa. Rzeczywiście stałam na aucie które teraz było kompletnie wgniecione w ziemię. Nie pamiętałam nic co się przed chwilą mogło stać.
-Ogarnij się człowieku! Nie widzisz że ona potrzebuje pomocy? Właśnie skoczyła z ponad dwudziestu pięter i nic jej się nie stało to cud!- zabrał głos ten sam mężczyzna co pomógł mi wstać.
-Nie obchodzi mnie to! Ktoś musi za to zapłacić!- wnerwiały mnie już jego krzyki. Najchętniej podeszłabym do niego i najzwyklej w świecie wyrwała mu te gardło.
-Niech się Pani nie przejmuje... Na pewno wszystko w porządku?- upewniał się.
-Tak. Ale odrobinę kręci mi się w głowie- odpowiedziałam czując znów zawroty głowy. Zeszliśmy w końcu z auta i usiadłam na pobliskiej ławce.
-Ja tak tego nie zostawię, zapłacisz za szkody i to natychmiast!- podszedł do mnie mężczyzna.
-Spokojnie...- usłyszałam jakiś głos za plecami.


Tajemniczy głosie? xD może odpowiedzieć kilka osób  B) dlaczego nie?
 
* Wiersz autorstwa Maze. *
 
P.A obowiązują

Rick Morgan

Powitajmy Rick'a!
Co mnie nie zabije... lepiej niech zacznie uciekać, bo nie ręczę za moje postępowanie i to co trzymam w ręce
 
Rick Morgan | 24 lata | Mężczyzna | Demon

czwartek, 14 grudnia 2017

od Megan - event świąteczny [drastyczne fragmenty]

Opowiadanie może zawierać dość drastyczne sceny. Czytasz na własną odpowiedzialność.

Półmrok zapanował już ulicami miasta. Odetchnęłam głęboko rześkim powietrzem. Do nozdrzy wdarło się lodowate powietrze. Rtęć w termometrze od kilku dni nie wychodziła ponad zera stopni Celsjusza. Zeszłam powoli po schodkach kamienicy. Moje łapki zapadały się w miękkim i puchatym śniegu zostawiając ślady. Podążałam ulicami miasta bez jakiegokolwiek celu. Lubiłam patrzeć na ludzi jak są w pędzie. Teraz jednak zostały zaledwie kilka dni do świąt Bożego Narodzenia. Więc gonitwa stała się wyścigiem szczurów. Każdy chciał załatwić wszystko jak najszybciej, najlepiej i najtaniej. Ten czas powinien być pełen narodzin i szczęścia. W końcu niedługo są kolejne urodziny Jezusa. Osobiście uważam, że to tylko pic na wodę, aby pożerać się, z której rodziną nie spotyka się na co dzień i odbębnić na szybko to spotkanie, aby kolejny rok ich unikać. Westchnęłam bezsilnie i wskoczyłam na murek otaczający park. Z tego miejsca mogłam uważniej obserwować innych, a także żaden pies mnie nie dosięgał. Przeciągnęłam się i ułożyłam wygodnie.
Po kilku minutach mój wzrok przyciągnął mężczyzna. Miał obłęd w oczach. Oddychał szybko i nie myślał racjonalnie. Potrącał i tak poirytowanych już ludzi aż w końcu upadł. Jak się okazało przeszkodą nie do pokonania był betonowy kosz na śmieci. Nieznajomy podniósł się i odszedł w swoim kierunku. Coraz odwracał się tylko i spoglądał w ciemną uliczkę. Zaintrygowało mnie jego zachowanie oraz czego tak bardzo się wystraszył. Podniosłam się do pozycji siedzącej, ale nieznajomego już nie było. Ciekawość co kryje się w uliczce była ode mnie silniejsza. Zeskoczyłam na śnieżnobiałą powłokę otulającą chodniki i ziemię. Powolnym i ostrożnym krokiem ruszyłam w wybranym przez siebie celu. W końcu natknęłam się na ślady mężczyzny. Teraz w sumie nie byłam taka pewna czy chcę tam zaglądać. Bo co jeśli okaże się, że znajdę jakieś strzykawki? Decyzję już podjęłam i ruszyłam dalej. Światła ozdób ulicznych nie biły już takim mocnym blaskiem, a wokół panował odór. Rozejrzałam się dookoła, nie było tu nic ciekawego. Jednak coś pchało mnie głębiej i głębiej. Wszelkie odgłosy miasta zostały stłumione. Stąpałam najciszej jak się da obserwując uważnie każdy karton i kosz. Nagle zimna powierzchnia zrobiła się mokra i... ciepła. Zdezorientowana podniosłam łapę. Sierść miałam pokrytą we krwi. Moje oczy zrobiły się większe, a przede mną nie było już śniegu, tylko duża szkarłatnoczerwona kałuża. Cofnęłam się. Na murze przede mną tym samym płynem ktoś napisał "Teraz wisi on, a następny będziesz Ty!"
Nie chciałam podnosić głowy, ale kolejny raz nieznana siła mnie do tego zmusiła. To był błąd. Między budynkami rozciągały się metalowe linki, które były przyczepione do schodów przeciwpożarowych. Na nich wisiało ciało młodej kobiety. Była naga, głowa zwisała bezwładnie na piersi. Kostki miała związane razem, a dłonie rozpostarte przewiązane tym samym metalem. Wyglądała trochę niczym ukrzyżowany Jezus. Z jednym wyjątkiem... Zza jej pleców wystawało coś w rodzaju skrzydeł. Minęła chwila nim okrążyłam plamę krwi i stanęłam pod murem. Teraz widziałam dokładnie czym były owe "skrzydła". Ktoś z bestialską wyobraźnią rozciął skórę na jej skórę na plecach za pomocą jakiegoś tępego narzędzia. W efekcie tego odłączył jej żebra od kręgosłupa. Następnie musiał rozłożyć je na boki. Skóra razem ze wszystkimi tkankami przylegała do kości. Na barkach ofiary leżały jej płuca... Skąd wiem jak on to zrobił? To właśnie jedna z tortur i kar śmierci wykorzystywanych w nordyckich legendach. To, w jaki sposób zginęła ta bezbronna, młoda kobieta inaczej nazywa się krwawym orłem.
Nie wytrzymałam. Uciekłam stamtąd jak najszybciej. Przebiegłam przez krew brudząc łapy i zostawiając za sobą czerwony ślad. Wpadałam na ludzi oraz podchodziłam im pod nogi. Kilku z nich wylądowało na ziemi. Jednak nie przejmowałam się nimi. W głowie miałam tylko obrazek tej nieznajomej. Chciałam jak najszybciej o tym zapomnieć. Biegłam przed siebie jakiś czas, nie wiem jak długo i jak daleko. Uspokoiłam się będąc na drugim końcu miasta. Chodź jeszcze do mnie nie docierało co tak naprawdę się stało.
Wróciłam do domu w środku nocy. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się do łóżka. Nie mogłam zasnąć, cały czas widziałam tę dziewczynę.
***
Obudziłam się wczesnym rankiem. O ile można było nazwać snem kilkuminutową drzemkę. Usiadłam w salonie przed telewizorem i włączyłam go. Jednak był to kolejny błąd. W wiadomościach była mowa o wczorajszym wydarzeniu. Policja poszukuje świadków tego wydarzenia, którzy mogliby choć w jak najmniejszym stopniu naprowadzić ich do mordercy. Odetchnęłam głęboko i znowu zobaczyłam ten drastyczny obraz...
CDN.

środa, 13 grudnia 2017

piątek, 8 grudnia 2017

od Samanty cd. Deana

- Jestem Dean - przedstawił się pasażer impali.
- Sam - zrobiłam to samo.
W międzyczasie Dean zdążył naprawić prawdopodobną przyczynę całej tej sytuacji. Zamknął maskę samochodu.
- Powinno działać - oznajmił chłodno.
"Oby" przemknęło mi przez myśl. Bądź co bądź to Świnia i nigdy nie wiadomo kiedy i co się w niej zepsuje.
- Dzięki - odezwałam się z lekką niepewnością, bo doskonale widać było, że mężczyzna najchętniej by mnie zatłukł kluczem francuskim zamiast mi pomóc (a i to w wersji bardzo optymistycznej). - Jeszcze raz przepraszam.
- Nic się nie stało - odezwał się kierowca czarnego wozu. - A teraz wybacz, ale musimy już jechać - dodał, lekko popychając swojego towarzysza w stronę ich auta.
W odpowiedzi pokiwałam tylko głową i sama również wróciłam do samochodu. Usiadłam za kierownicą, ale przez chwilę zawahałam się przed odpaleniem silnika.
"Błagam, zadziałaj."
Przekręciłam kluczyk i prawie 250 koni mechanicznych powoli obudziło się do życia. "Oh gods... dzięki." pogłaskałam Świnię po kierownicy i odjechałam.
Reszta drogi do sklepu minęła w spokoju. Na szczęście. Weszłam do niedużego, wciąż jeszcze opustoszałego sklepu. Dzięki wczesnej porze udało mi się uniknąć slalomu między kupującymi w ciasnych alejkach oraz czekania w kolejce do kasy. To sprawiało, że proces kupowania jedzenia stawał się nawet znośny.
Szczęśliwa, że mam to za sobą wsadziłam zakupy do bagażnika Camaro, po czym ruszyłam w drogę powrotna do domu. Gdy tylko otworzyłam drzwi powitały mnie dwa merdające ogony. Odstawiłam zakupy na kuchenny blat i przywitałam się z psami. Uśmiechnęłam się, włączając radio i zaczęłam przygotowywać sobie śniadanie.

Dean?

środa, 6 grudnia 2017

Świątecznie i nadnaturalnie!

Z okazji zbliżających się świąt, i my będziemy je obchodzić, tylko w trochę innym stylu!
Konkurs jest prosty, napisać opowiadanie od 800 słów. Zgłoszenia będę rozpatrywać pod kątem:

- Ilości słów
- Staranności
- Pozostaniu w temacie
- Zachowaniu zasad konkursu.

Tematem przewodnim jest tutaj Horror i dreszcz grozy podczas świąt. Jeżeli nie masz pomysłu na dokładny temat to możesz skorzystać z któregoś z nich:

- Koszmar
- "cud" świąt
- Krew na sutannie

Zasady:


1. Plagiat karany jest całkowitym usunięciem z konkursu i ostrzeżeniem.
2. Opowiadanie nie może zawierać mniej niż 800 słów.
3. Powinno być napisane z dreszczykiem.
4. Można dodawać postacie niezależne.
5. Zgadzam się na uśmiercenie NPC/dzikiego przechodnia.
6. Akcja powinna rozgrywać się na terenie USA.
7. Opowiadanie nie może być kontynuacją żadnej serii.
8. Zgłoszenie równoznaczne jest z wysłaniem opowiadania
9. Tytuł opowiadania powinien nawiązywać do tematu
10. Zgłoszenie do konkursu niweluje ostrzeżenie za brak opowiadań.





Wesołego, Shadow :3

poniedziałek, 4 grudnia 2017

od Sama cd. Deana

Dean się ogarnął i poprosił gościa o pójście sobie. Wymalowany facet poszedł sobie a ja odetchnąłem z ulgą, kto to gówno wymyślił?
- Wielkie dzięki - mruknąłem, klnąc siarczyście pod nosem.
- Ja wiem, braciszku, ja wiem - Klepnął mnie po plecach i pokręcił głową, wciąż się śmiejąc. Zabrałem ostatni kawałek ciasta do rąk i go zjadłem. Dean zmierzył mnie rozbawionym wzrokiem, ta część placka była moja i liczyłem że będę mógł zjeść ją w spokoju, bez większych ekscesów.
- Dobre, co? - zagadał, pokiwałem głową. Dokończyłem ciasto i zapłaciłem, Dean studiował mapkę. Podążałem za bratem, nie mając ochoty się zgubić, jeszcze coś mu odpierdoli i będzie trzeba go ratować. Jeździł palcem po wymiętym papierku, zajrzałem mu przez ramię. Lamy?
- Chodź, Sam, idziemy zobaczyć lamy - Poruszył brwiami, parsknąłem śmiechem. Po szybkim ogarnięciu dzikiego napadu głupawki wyszliśmy z kawiarni. Obejrzałem się za siebie, patrząc czy nic nie zostawiliśmy. Po utwierdzeniu się w przekonaniu, że chyba nic gorszego dzisiaj nie może się stać, no chyba że całkiem "przypadkiem" czyiś mózg wyląduje na ścianie. To też możliwość. Dean szedł przodem, ja lekko z tyłu. Było tu pusto, więc w razie zbłaźnienia się któregoś z nas raczej nikt tego nie zobaczy. Najwidoczniej wywołałem wilka z lasu, bo po kilku krokach, cudownie się wyjebałem.
- Kuuuurwa... - jęknąłem i zamknąłem oczy, nie no, super. Dean zaczął się śmiać i uderzać dłonią w udo. Wstałem i otrzepałem z siebie syf. - Chodźmy dalej - mruknąłem, nie było mi do śmiechu, ale i tak to musiało wyglądać komicznie. Uśmiechnąłem się lekko. Dean pokiwał głową i szedł dalej. Poczułem szturchnięcie łokciem od brata. Wskazał głową sklep z pamiątkami, no to niezłe lamy. Uniosłem lekko kąciki ust w uśmiechu. Przewróciłem oczami i podążyłem za blondynem. Poburczałem pod nosem, ale i tak za nim polazłem. W sklepie było dużo pluszaków, magnesów i innych pierdół. Przyglądałem się wszystkiemu, zastanawiając się jaki sens ma robienie gumowych węży, które i tak od razu wyrzucane są do kosza? Moją uwagę jednak zwróciły książki z różnymi miejskimi legendami, przewertowałem książkę i odłożyłem ją na półkę.
- Zobacz Sammy. - usłyszałem za sobą. Odwróciłem się do brata. - Mam coś dla ciebie. - powiedział, uśmiechając się jak dziecko które dostało lizaka. Wręczył mi wielkiego pluszowego łosia, który był cholernie miękki. Popatrzyłem na niego jak na idiotę, ale zacząłem się śmiać. Chwyciłem pluszaka wygodniej i zabrałem mapę bratu. Poszliśmy wreszcie do tych lam, które miały na nas jak i na cały tłum wywalone.  Jedna z nich, gruba i najciemniejsza podeszła tu i splunęła, trafiła pod nogi Deana, który prawie zszedł na zawał. Roześmiałem się i poklepałem go, wsadzając łosia pod pachę. Blondyn nie był zbyt zadowolony z faktu bliskiego spotkania ze śliną stworzenia. Po drodze minęliśmy żółwie i foki, potem weszliśmy do małpiarni. Zakaszlałem, czując odór gorszy od gnijącego ciała kilkudniowego trupa. Dean zrobił to samo, przytknął rękaw do nosa, wdychając zapach swojej kurtki. Szybko przeszliśmy do końca i wyszliśmy z dosyć dużego pomieszczenia. Z głośników wydobył się spokojny głos kobiety.
- Prosimy wszystkich o opuszczenie zoo. Ochrona zaprowadzi państwa do najbliższego wyjścia. - na chwilę przerwała. - Zapraszamy ponownie i przepraszamy za kłopot! - zakończyła komunikat. Popatrzyłem na Deana, to oczywiste że zostaniemy. Odnieśliśmy rzeczy do Impali i zabraliśmy jakieś identyfikatory. Dwóch mężczyzn powstrzymało nas od wparadowania od tak do zoo. Pokazaliśmy plakietki, z niewielką arogancją. Przesunęli się i wpuścili nas. Policja skierowała nas do lasu, gdzie były dzikie zwierzęta, zaraz po porze obiadowej. Pozbierano wszystkie drapieżniki i odprowadzono do klatek, by nie utrudniały "śledztwa". Syknąłem cicho, gdy na drzewie zauważyliśmy zwisające ciało młodej dziewczyny. Była cała poraniona, nie było szans na przeżycie.
- Japierdole. - zaklął Dean, cały zirytowany.
- Wendigo? - zapytałem, mając nadzieję ze to będzie tylko morderca a nie nic nadnaturalnego. Kilka kropel krwi skapało na moje buty. Westchnąłem cicho, będzie ciekawie.


 Deannn? :3 Jakie to krótkie ;.;

od Deana cd. Sama ~ mua

piątek, 1 grudnia 2017

od Deana cd. Sama

Parsknąłem śmiechem, wielokrotnie uderzając pięścią w stolik, zerkając do tyłu na klauna stojącego tuż za oplutym kawą, przerażonym dość Samem.
- Mógłby pan sobie iść? - zasugerowałem wśród napadów śmiechu. Klaun  pokiwał głową i oddalił się. Dałbym sobie głowę uciąć, że chichotał teraz pod nosem.
- Wielkie dzięki - mruknął Sam, próbując wytrzeć się z kawy, którą na siebie wylał... albo wypluł.
- Ja wiem, braciszku, ja wiem - Klepnąłem go po plecach i pokręciłem głową ze śmiechem.
Ten tylko westchnął i wziął do rąk kawałek ciasta. Ostatni zresztą, jaki został na talerzu.
- Dobre, co? - zagadałem i rozsiadłem się wygodniej na krzesełku.
- Dobre - odparł rozbawiony lekko Sammy.
- Kończ i idziemy dalej, Łosiu.
Brat dokończył ciasto i zapłacił, a ja wziąłem mapkę zoo do rąk i przypomniałem sobie, gdzie jeszcze nie byliśmy. Zostały nam chyba hipopotamy, lamy, żółwie i jakieś bliżej nieokreślone zwierzęta. Uznałem, że najlepiej będzie na początku odwiedzić lamy.
- Chodź, Sam, idziemy zobaczyć lamy - Poruszyłem brwiami, na co Łoś parsknął urywanym śmiechem. Pokręciłem głową z rozbawieniem i wyszedłem z kawiarni, co też zrobił Sammy.
Szliśmy powoli w stronę lam, kiedy usłyszałem tuż za sobą głuche uderzenie w ziemi i stłumiony jęk. Odwróciłem się i zobaczyłem Sama spłaszczonego na betonie. Zacząłem się śmiać i uderzać dłonią w udo, podczas gdy Łoś wstał, mamrocząc coś pod nosem, i otrzepał się.
- Chodźmy dalej - mruknął, ale nie dało dię dostrzec na jego twarzy lekkiego rozbawienia.
Pokiwałem głową i zaśmiałem się. Z tego co mówiła mapka, byliśmy coraz bliżej lam. Nagle jednak spostrzegłem sklep z pamiątkami. Szturchnąłem Sama łokciem i głową wskazałem mój cel. Ten tylko przewrócił oczami, ale poszedł za mną po chwili narzekania. W sklepie wisiały różnego rodzaju zabawki i pluszaki. Moją uwagę przykuł wielki, pluszowy łoś. Podszedłem do niego i zapytałem o cenę. Sam w tym czasie oglądał jakieś książki. Szybko zapłaciłem za pluszaka i podszedłem do brata, który stał tyłem do mnie.
- Zobacz Sammy, mam coś dla ciebie - powiedziałem i podałem mu łosia.

Sam? Najkrótsze opko ever, tak jak mówiłam xD 334 słowa!

niedziela, 19 listopada 2017

od Deana cd. Samanthy

Wyciągnąłem rękę w kierunku radia, aby podgłośnić płynącą z  niego piosenkę AC/DC. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, słysząc ulubione dźwięki. Sam prowadził, na drodze było pusto, więc mogłem trochę odpocząć. Ułożyłem się wygodnie na siedzeniu po prawej stronie i obserwowałem przemijające w szybkim tempie drzewa. Łosiek jechał w dobrym tempie, nie zarzucając Baby, ale i nie wlokąc się po ulicy. Nie rozmawialiśmy, zresztą muzyka i tak zagłuszyłaby wszystkie inne dźwięki. I dobrze.
Równomierne tempo jazdy przerwało nagłe hamowanie Sama. Wyrzuciło mnie do przodu, po czym wszystko wróciło do normy. No, prawie wszystko. On prawie rozjebał Impalę,
- SON OF A BITCH! - krzyknąłem, świdrując go wzrokiem. - You son of a bitch! Prawie rozjebałeś Baby, czy ty wiesz co to znaczy?!
- Dean, przepraszam, przecież...
- O tak, "przepraszasz", a przed chwilą zrobiłeś hamowanie kurwa roku!
- Dean, nie zabij mnie tylko, błagam. - mruknął Sam.
- To by było za mało. - warknąłem, po czym zwróciłem się szeptem  do Baby - No już, mała, co niedobry Sam ci zrobił? Już dobrze, shhhhh.
Sam spojrzał na mnie, próbując ukryć rozbawienie. Nie wyszło mu.
- Jeszcze raz zrobisz taki numer, a nie wsiądziesz już do tego wozu. Nigdy.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu sprawcy tego wypadku; od razu natrafiłem wzrokiem na rudą dziewczynę stojącą przed pomarańczowo czarnym samochodem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem  z wozu, Sam poszedł w moje ślady. Podeszliśmy do dziewczyny.
- Nic wam nie jest? - zapytała, opierając się raczej niepewnie o maskę swojego samochodu
- Cóż, poza tym, że przez ciebie ten kretyn prawie rozwalił mój wóz, to raczej nie. - Uniosłem brwi i założyłem ręce na klatce piersiowej. Sam nie odzywał się, stojąc trochę z boku z poczuciem
- Przepraszam. - mruknęła, wbijając wzrok w jezdnię. - Po prostu ta świnia odmówiła posłuszeństwa...
Wzruszyłem ramionami, darując sobie opierdol dziewczyny. Odwróciłem się i skinąłem głową na Sama, dając mu do zrozumienia, że nie mam zamiaru stać tu dłużej niż to potrzebne. Ten jednak uniósł lekko brwi i pokręcił nieznacznie głową. Jeszcze się kłócił teraz będzie, son of a bitch!
- Dean, mogę cię na chwilę? - zapytał półgłosem, na co przewróciłem oczami, ale odszedłem z nim te kilka kroków dalej. - Nie widzisz, że dziewczynie samochód się rozwalił?
- A przy okazji  mój prawie też. - zauważyłem, po czym zmarszczyłem brwi. - Chwila, czy ty chcesz...
- Żebyś jej pomógł. - dokończył za mnie brat, na kolejny raz przewróciłem oczami.
- Człowieku, czy ty się słyszysz? Ona prawie rozpierdoliła mi wóz. Takich ludzi się pali, a nie się im pomaga.
Sam westchnął i pokręcił głową.
- Stary, dostaniesz ciasto. - Na te słowa zacząłem rozważać opcję szybkiego naprawienia auta rudowłosej.
- W sumie to warto pomagać ludziom, tak tak. - Zacząłem kiwać głową i podszedłem do dziewczyny. - Słuchaj, nie pomóc ci z tym wozem? Chyba coś szwankuje, skoro tak się zatrzymał, czy cokolwiek się tam stało.
- O, jakbyś mógł. - ożywiła się i opowiedziała mi, co się stało. Już wiedziałem, w czym muszę pogrzebać, aby ruszyć ten samochód.
Podchodząc z Samem u boku do wozu dziewczyny, rzuciłem do niego ciche "Całe ciasto moje", po czym otworzyłem maskę i rzuciłem okiem na wnętrze pojazdu.
- Son of a bitch... - mruknąłem i zdjąłem kurtkę, podwijając przy okazji rękawy. Dziewczyna stała z boku i przypatrywała się, jak grzebię w jej samochodzie, Sam natomiast podszedł do Impali.
- Tylko uważaj na nią! - krzyknąłem, nie patrząc nawet w jego stronę. Odpowiedział mi powolnym zapaleniem silnika i odjechaniem. Wróciłem do "roboty", ignorując spojrzenia dziewczyny, której imienia nie znałem.
- Jestem Dean. - rzuciłem, nie przerywając naprawiania zepsutego elementu.

Samantha? Wreszcie! B)

od Savannah cd. Kariny

Minęła chwila gdy kobieta o ciemnych niebieskich włosach niczym wzburzone fale morza, przeszła przez ulicę. Starczyło mi to na ucieczkę w głąb egipskich ciemności. Ruszyłam dalej zadowolona z kolejnego udanego polowania, przez długi czas nie określony nie będę musiała się żywić. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, wypuszczając powietrze z ust które stworzyło mały dymek, pary wodnej. Ruszyłam dalej, idąc żwawo i nie zatrzymując się by nie spowolnić mojej drogi. W między czasie ponownie skręciłam w ślepą uliczkę, otworzyłam metalowy kosz na śmieci wrzucając tam bluzę. Która niestety lub stety, została splamiona krwią. Cholera, a to była moja ulubiona. Cóż, kupię nową. Wyjęłam z kieszeni zapalniczkę, ówcześnie ją odpalając, przez co krzesiwo się zaiskrzyło, ukazując malutki płomyczek… Po czym bez zbędnej gatki, wrzuciłam ją do śmietnika. Mały jaskrawo pomarańczowo-czerwony płomień momentalnie, zmienił się w rażący i bijący ciepłem, szaleńczo poruszający się żywioł. Moje oczy patrzyły na to zjawisko jak zahipnotyzowane, uwielbiałam patrzeć się  wprost w otchłani ognia. To było takie… Odprężające? Moje usta wykrzywiły się samoistnie w uśmiech pełen szaleństwa. Minęło kilka… A raczej kilkadziesiąt minut gdy płomień zaczął gasnąć, zostawiając po sobie smugę czarnego dymu. Pokręciłam kilka razy głową, znów przyjmując obojętny wyraz twarzy. Wyszłam z tego miejsca szybko, upewniając się czy nikt mnie nie zauważył. Strzał w dziesiątkę. Przystanęłam patrząc na duży napis, jakiegoś klubu nocnego. Wzruszyłam ramionami i pchnęłam metalowe drzwi, przez co do moich nozdrzy dostał się ostry i mocny zapach trunków oraz nikotyny. W powietrzu wisiał smród alkoholu… Omiotłam wzrokiem całe pomieszczenie. Głośna muzyka i tańczący ludzie na parkiecie. Nic nadzwyczajnego w takim miejscu. Obściskujące się pary, przyprawiały mnie o mdłości… Usiadłam na krześle barowym, patrząc znudzona na tamtejszego barmana.
- Coś podać?
- Szklankę soku, nic więcej.
Mruknęłam pocierając skroń, natomiast mężczyzna popatrzył się na mnie dziwnie. Bo niby zbrodnią jest zamawianie soku w klubie nocnym! Fuknęłam pod nosem, po czym obdarzyłam go zirytowanym spojrzeniem. Chwycił za jedną z szklanek napełniając go moim upragnionym afrodyzjakiem… Chwyciłam szklankę w moje blade dłonie, upijając łyk pomarańczowego napoju. Odstawiłam na wpół puste naczynie, tępo patrząc się w barowy blat. Moje myśli zaczęły zapełniać krzyki mojej ofiary, uśmiechnęłam się ponownie na to wspomnienie które zdarzyło się nie tak dawno, jak przed paroma chwilami. Policjanci znów będą tropić, aż nic nie znajdą i zamkną sprawę po niedługiej chwili jak je rozpoczną… Chociaż ta niebiesko włosa mnie zaciekawiła, żaden nawet mnie zauważył natomiast ona… Nie, i tak nic nie zdziała nawet jeśli będzie próbować wszystkiego. Chociaż dziwnie pachniała… Potrząsnęłam głową, te moje teorie spiskowe czasami naprawdę mnie zadziwiają.  Po raz kolejny upiłam łyk soku. Nie będę chwalić dnia przed zachodem słońca…  Do moich uszu dostał się dźwięk piosenki AC/DC Back In Black, lekko się kołysząc podśpiewywałam coś pod nosem. O dziwo w tym klubie wiedzą co dobre, niż te szybkie piosenki elektro czy też te od popowych gwiazdeczek. Stary dobry rock albo metal, to jest to! Oparłam głowę o blat barowy, myśląc dalej o wszystkim. Wzdrygnęłam się gdy przypomniałam sobie stare dobre czasy. Podniosłam głowę, patrząc się na barmana w oczekiwaniu.
- Daj coś mocniejszego…
- Whisk…
- Sok jabłkowy.
Zanim dokończył swoje zdanie, ja machnęłam lekceważąco ręką. Co jak co, zamierzam wrócić do domu trzeźwa. On tylko popatrzył się na mnie tym samym wzrokiem co poprzednio. Przewróciłam oczami lekceważąco, gdy dostałam swoje upragnione zamówienie, znów upiłam łyk napoju. Wyprostowałam się, odwracając głowę w strony reszty klubu. Wytężyłam słuch. Kilka niepotrzebnych rozmów, jakieś pijane karaoke i idiotyczne próby podrywania jakiegoś marnego Casanovy… Oczekiwałam jakiś lepszych tematów, cóż nie wszystko idzie po naszej myśli. Oparłam się plecami o blat dzierżąc mój sok jabłkowy i obserwując cały ruch w klubie niczym drapieżnik swoją zwierzynę…


<Karina? Tu też się chyba nic nie ruszyło XD Kurde nie umiem rozwijać wątków, dobra tam walić to Cx >

sobota, 18 listopada 2017

od Kariny cd. Savannah

Leżałam skulona jak zarodek na jednoosobowym, wciąż jeszcze pościelonym,
łóżku o brązowym materiale. Z drzemki wybudził mnie dźwięk mojego roboczego telefonu komórkowego. Dzwonek - Foo Fighters ''Pretender" rozbrzmiał głośno w małym, zacisznym
i szaroburym pokoju na końcu korytarza hotelowego. Oznaczało to prawdopodobnie wieści
od pracowników komisariatu policji w sprawie tajemniczych morderstw z ostatniego tygodnia w okolicach Kansas, które badałam z nie małym zainteresowaniem.
Wszystkim ofiarom brakowało oczu, więc początkowo podejrzewałam moich pobratymców. Jednakże anioły nie zabijają, bez powodu i na pewno nie tak brutalnie jak w tym przypadku.
Gdy dojechałam wczoraj do kostnicy ,by przyjrzeć się pierwszej i drugiej ofierze,
chociaż sprawa wyglądała mi przez chwilę na robotę skrzydlatych, bo ludzie ci mieli krwawe łzy na twarzy, to od razu odrzuciłam ten wariant przez ślady ugryzień w okolicach tętnic oraz poszarpane nogi. Gdy nachyliłam się nad głowami nieboszczyków dostrzegłam też ledwo widoczne ślady po pazurach wokół oczodołów. Strzał w dziesiątkę. Z tego co mi wiadomo, aniołom wystarczyłby tylko dotyk aby odebrać żywot, ogar piekielny rozszarpuje jak leci,
z kolei człowiek użyłby narzędzia takiego jak skalpel lekarski czy wąski nóż, no dobra zdarzały się też przypadki z nożyczkami, ale tym razem to na pewno nie było żadne z tych narzędzi zbrodni, ale naturalnie zębiska... Podsumowałam resztę ran cielesnych w tym braki organów i była jakaś szansa, że mam do czynienia z wilkołakiem. Nienawidzę tych kreatur, więc z chęcią dorwe tego spryciarza maskującego dowody. Miejmy nadzieję, że to samotnik. Im prędzej go zabiję tym lepiej.
Szybkim ruchem usiadłam na boku posłania i bez namysłu sięgnęłam lewą ręką po drgające na szafce urządzenie, odbierając połączenie. - Agentka Williams przy telefonie? - Rozległ się męski głos policjanta. Przeczesałam dłonią niebieskie kosmyki włosów, które przy podnoszeniu się opadły mi na oczy. - Tak. Sprawdził pan wszystko, o co prosiłam? - odpowiedziałam poważnym głosem. - Jeszcze nad tym pracujemy... W każdym razie dzwonię, bo znaleźliśmy kolejną ofiarę ,a przy niej coś ciekawego.
- A dokładniej?
- Złoty łańcuszek, który na pewno nie należał do ofiary ani nikogo z jego otoczenia.
Zamilkłam i zacisnęłam pięść. Złoty łańcuszek niby nic, ale co jeśli znajdziee się i złota różyczka? To by oznaczało, że ten potwór może należeć do wilkołaków, które od dawna próbuję odnaleźć.
- Halo Pani Williams? Jest tam pani? - wyrwał mnie z zamyślenia policjant.
- Jestem. Gdzie tym razem dokonano zbrodni?
- Próbujemy to ustalić, ciało znaleziono przy City of Liberty Parks and open space.
Ktoś dopiero co je znalazł.
- Będę za pięć minut. - Zakończyłam i rozłączyłam się. Sięgnęłam po moją broń, wyjęłam
z szuflady srebrne kule, fałszywy dowód FBI po czym przebrałam się szybko w strój federalnej. Ciurkiem dopiłam resztkę mojego ulubionego energetyka. Pola zapolować.
Był środek nocy, ale nie trudno było mi znaleźć cel, ponieważ na miejscu było mnóstwo policji
i fotografów, wszędzie błyskały lampy, świeciły światła wozów i rozciągały się żółte taśmy. Skrzywiłam się gdy przed oczami pojawiły mi się mroczki, nie lubię tego efektu. Zostawiłam swoją skodę zaparkowaną w bocznej uliczce. Wysiadłam uzbrojona po zęby ze srebrną bronią za pasem
i podbiegłam truchtem do miejsca zbrodni. Po okazaniu oznaki młoda policjantka zabrała mnie do ciała, a raczej jego resztek i jednej ręki.
Ktoś tu był bardzo głodny... - Co my tu mamy. Czyżby znowu atak jakiegoś dzikiego zwierza? - skomentowałam podchodząc do znajomego blondwłosego człowieka. - Agentka Williams. Jak zwykle na czas co do sekundy. - odparł ze słabym uśmiechem zerkając na swój nadgarstek , na którym miał nowoczesny, dotykowy zegarek. Eh progres elektroniki.
Nigdy nie rozumiałam po co to wszystko, prędzej dla wygody jak nauki... - Kogo tu przed sobą mamy? - spytałam udając ciekawość - Jason Stark. Słynny biznesmen, wykształcony
w dziedzinie biotechnologii, złapany kilka razy na prowadzeniu po pijanemu. Stały bywalec nocnych klubów i były właściciel jednego z nich. Miał sporą konkurencję i był podejrzewany o nielegalny handel zwierzętami. - opowiadał policjant podając mi papiery wydrukowane
z bazy danych na podstawie odcisków palców nieboszczyka. - Rozumiem. Mogę teraz obejrzeć to znalezisko, w sprawie którego pan dzwonił?
- Oczywiście, to ten łańcuszek. Znaleziono też psi włos. - podał mi do ręki woreczki. Łańcuszek wyglądał dokładnie tak jak się spodziewałam. Dwie nitki złota splecione ze sobą w długą całość. Czarny, długi i gruby włos, lekko rozwarstwiony przy końcu, zdecydowanie wilczy. Podrapałam się po brodzie w zamyśleniu. - Dziękuję, proszę dać mi chwilę. - oddałam paczuszki, gdy skinął głową oddaliłam się na chodnik po drugiej stronie. Szukałam czegokolwiek, co mogli przeoczyć. Nagle poczułam się obserwowana. Odwróciłam się za siebie marszcząc ciemne brwi. Ktoś obserwował sytuację stojąc w uliczce, przy której zaparkowałam moje granatowe auto. Średniego wzrostu, nasunął kaptur na głowę, ale dostrzegłam błysk jasnych oczu, które skrzyżowały się z moimi. Pusty wzrok. Wydawało mi się, że dostrzegłam uśmiech. Postać nagle zniknęła w ciemności. Szybko podbiegłam w tamto miejsce. Niestety osoba zniknęła. Byłam sama.


< Savannah? Wiem nic nie ruszyło, ale otwieram ci dłoń na kontynuację XD>

od Savannah

Zamknęłam swoją teczkę z hukiem, potarłam zmęczone skronie po czym skierowałam wzrok na mojego małego syczącego przyjaciela. - Co się lampisz? - Mruknęłam sucho, na co wąż podniósł łebek patrząc na mnie. Tak rozmawianie z wężami to wspaniała sprawa, czyż nie? - Ehh nie patrz tak na mnie. - Dodałam po chwili, wstałam odciągając go nogą gdy miał sięgnąć do mojej miski w której znajdowała się resztka mojego kurczaka. Wytrzepałam się i skierowałam do kuchni, moje kroki cicho rozniosły się echem po moim małym mieszkaniu. Straciłam poczucie czasu zbierając informację na nowe zlecenie. Za oknem już swięciły gwiazdy na granatowym tle bezchmurnego nieba... Będę musiała jeszcze raz śledzić ofiarę, pokręciłam głową znów przybierając ten sam obojętny wyraz twarzy. Złapałam za kurtkę leżącą nieopodal całego burdelu w mojej kuchni, przydałoby się posprzątać... Ehh zrobię to jutro. Albo po jutrze... W całej przestrzeni mojego mieszkania rozległ się huk upadającej miski. OXYGEN! Wbiegłam do pokoju widząc w pełni radosnego węża dzierżącego dumnie w paszczy kurczaka. Rozglądał się na boki, jakby chciał pokazać jaki z niego drapieżnik alfa... - Nienażarty gad. - Mruknęłam kręcąc głową, odwróciłam się na pięcie rzucając mu ostatnie spojrzenie. - Wychodzę będę potem, jedzenie masz nie rozwal mieszkania. - Oznajmiłam łapiąc srebrną klamkę dębowych drzwi. Zeszłam po schodach klatki żwawo,  ówcześnie zakluczając drzwi. Pchnęłam duże drewniane drzwi, powiew wiatru rozkołysał moje włosy sprawiając ,że dostałam gęsiej skórki. Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne idąc w głąb ciemnych uliczek, tutaj co wieczór punkt dwudziesta moja ofiara wychodzi z klubu. Kolejna udana podwyżka, hmm? Schowałam się za jednym z kontenerów. Postawny mężczyzna wyszedł z budynku, wraz z kilkoma innymi. Wszyscy rozbawieni, na kilometr waliło od nich alkoholem. Pokręciłam nosem zniesmaczona, nie przepadałam za takimi używkami. Bez bata powiem, piję energetyki więc święta nie jestem. Ja w ogóle świętością nie grzeszę. Mężczyźni skierowali się dalej, a ja ruszyłam w cieniu za nimi...
~~~
Kiedy oni w końcu się rozejdą. Zirytowana patrzyłam jak mężczyźni się w końcu się żegnają. Moja ofiara stała sama przy ścianie, wpatrywał się na wprost śmiejąc pod nosem. Czyżby był tak pijany? Strzał w dziesiątkę dla mnie... Moje kroki odbijały się echem po ulicy, światło lamp oświetlało jedynie pusty zakątek. Im bliżej byłam niego czułam wiekszą pustkę, lekko uśmiechnęłam się pod nosem... Odwrócił się plecami nie zauważając mnie. To był jego błąd... Mówią ,że atakowanie wroga bez jego wiedzy, jest tchórzostwem... Niestety nie dla mnie. 
~~~
Usłyszałam syreny policyjne, ktoś już musiał go widzieć. Cóż... Ja mam to co chciałam. A on raczej nic nie powie... ~ Bo już nadaję się do trumny. Możliwe ,że zbyt bestialsko to zrobiłam... Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, odchylając głowę do tyłu. Kolejne zadanie skończone, kolejna ofiara nic nie piśnie. Ani słówka więcej. Poprawiłam kaptur, przypatrując się z daleka miejscu zbrodni, Uliczka była otoczona taśmą policyjną a wkoło roiło sie od funkcjonariuszy. Miałam już wracać do mojego mieszkania, gdy nagle moje spojrzenie skierowało się z innym...
 
Jakiś ktosiek chętny? ^^

Savannah Vervada

Powitajmy Savannah!
Szaleństwo jest zajebiste. Dlaczego? Masz wtedy wywalone na wszystkich oraz czujesz ich strach... To rozkosznie wspaniałe!
Savannah Vervada | 25 lat | Kobieta | - | Oxygen

piątek, 17 listopada 2017

od Sama cd. Katrins

Podjechaliśmy pod dom dziewczyny, a raczej to co z niego zostało. Wysiadła gwałtownie  z auta i pobiegła pod gruzy, próbując ogarnąć co się stało.  Ze spokojem podszedłem do dziewczyny, która wpatrywała się zmieszana w pozostałości budynku.
- Teraz nie mamy gdzie nocować...  - powiedziała cicho, chwyciłem Kat za rękę i delikatnie ścisnąłem, dając znać że też tu jestem. Obejrzała się ostatni raz za siebie i podążyła za mną do auta. Naszym aktualnym celem podróży był hotel, w którym chwilowo zamieszkiwałem. Wpuściłem czarnowłosą przodem, a samemu wróciłem po rzeczy do auta. W bagażniku miałem jeszcze gdzieś kupioną kawę, która przydałaby się teraz. Wróciłem po niecałych dziesięciu minutach, całkiem wypadło mi z głowy że jest tu Kat i wypadałoby zapukać. Z przyzwyczajenia wszedłem do pokoju bez pukania, Katrins gwałtownie skryła się pod kołdrą. Odwróciłem wzrok i skierowałem się do kuchni, rozkładając rzeczy. Moja towarzyszka zakryła się kołdrą i spłonęła rumieńcem, mimowolnie się roześmiałem. 
- Kat... jakby co ja będę spać na kanapie... - poinformowałem dziewczynę, która ugościła się na moim łóżku. Pokazała kciuk w górę i pogrążyła się we śnie. Nie miałem większego pomysłu co robić więc składałem i rozkładałem srebrną broń, czyściłem nóż czy układałem magazynki zgodnie z alfabetem. Koło dwudziestej trzeciej zmorzył mnie sen, rozłożyłem kanapę i okryłem się kocem.  Zamknąłem oczy, starając się zasnąć jak najszybciej, co udało mi się po kilku bezsennych nocach. Pod poduszką kitrała się moja ulubiona spluwa, z którą prawie nigdy się nie rozstawałem.
Nie dane mi było się wyspać, koło czwartej obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi i kroków w moim pokoju. Odbezpieczyłem broń i czekałem na jakąkolwiek reakcję ze strony Kat, ale ona spała jak zabita. Odetchnąłem z ulgą, jeżeli się uda dziewczyna prześpi to co się tu zaraz odwali. Zajechało tu zgnilizną i metalicznym zapachem krwi.
- Wstawaj. - usłyszałem gburowaty ton, dźwięk odbezpieczanej broni zmusił mnie do szybszej reakcji niż była zamierzona. Wstałem, facet był może po trzydziestce ale wyglądał jak menel. Nakierował mnie na krzesło, ogarnąłem że mam usiąść. On sam podsunął sobie fotel i przyglądał mi się, kładąc broń na kolanach.
- Winchester. - uśmiechnął się, strzeliłem bitchface'a, zastanawiając się skąd zna moje nazwisko. - Dawno się nie widzieliśmy, nie pamiętasz mnie? - uśmiechnął się do mnie chłodno, kojarzyłem jego wyraz oczu - matowe i nie okazujące żadnych uczuć. Dopiero po paru minutach wszystko wskoczyło na swoje miejsce,  Trev. To ten chłopak, z którym zabiłem tamtego faceta. Ten tylko uśmiechnął się, widząc że ogarnąłem o co chodzi.
-  Trev...? - zapytałem, z niemałym zdziwieniem. On tylko skinął głową.  - Po cholerę jasną tu jesteś?
- Nie pamiętasz? - popatrzyłem na niego jak na idiotę. - Nie pamiętasz, jak wrobiłeś mnie w morderstwo? Jak razem polowaliśmy na demony, a ty pozostawiłeś mnie na pewną śmierć? - wciąż pytał i celował we mnie bronią. Odrzucił broń i zaciśniętą dłonią przywalił mi w szczękę, poleciałem do tyłu razem z krzesłem, poczułem metaliczny posmak krwi w moich ustach. Przetarłem rękawem usta i pozbierałem się.
- A miałem ciekawego sprzymierzeńca. - uśmiechnąłem się, odwzajemniając się podobnym uderzeniem, jednak zamiast w szczękę uderzyłem w jego łuk brwiowy. Polała się krew, Trev nie interesował się tym za bardzo.

-Znowu Cię zostawił i pojechał polować? - kojący głos kumpla spowodował że mimowolnie uśmiechnąłem się. Trzymał w rękach  piłkę do nogi.
- Chcesz pograć? - zapytał, skinąłem głową i podniosłem się z jego łóżka.

- Stul pysk Sam! - podniósł głos, spojrzałem na Katrins, która tylko niespokojnie wierciła się na łóżku. Obraz urwał się w momencie gdy dostałem w skroń od Treva, nie wyszedł z wprawy w walce wręcz. Gorąca krew ciekła mi po brodzie, Trev strzelił w lampę, równocześnie budząc dziewczynę i wychodząc. Jęknąłem cicho, gdy na kilka sekund odzyskałem przytomność, ale zaraz potem film znowu się urwał.



Katt? :> Wypacz, plz ;_; nie miałam pomysłu cx Zajmiesz się Sammy'm? Bo Shadzix nie ma pomysłu to masakruje Sama

od Katrins cd. Sama

Wsiedliśmy do jego samochodu i pojechaliśmy do zniszczonego domu. Spojrzałam na niego i nie wiedzieć czemu, lecz... zapadł się. Wysiadłam szybko z auta i pobiegłam w jego stronę. Były już tam gruzy. Chłopak znalazł się obok mnie.
- Teraz nie mamy gdzie nocować... - Powiedziałam cicho. Chłopak złapał mnie za rękę i zaprowadził do samochodu, którym pojechaliśmy do hotelu, w którym on nocuje. Eh... Tylko jedno ale nie ma nic na przebranie. Dojechaliśmy na miejsce i poszliśmy do pokoju hotelowego. Kiedy tam weszliśmy usiadłam na krześle i przytuliłam swoje nogi do siebie. Nie wiedziałam co mam robić. Eh chyba będę musiała poszukać jakieś mieszkanie. Tylko gdzie? Siedziałam dalej, a chłopak? Nagle zniknął. Nie wiedziałam gdzie on jest.
- Sam? - Szukałam wzrokiem gdzie on jest. Nie było go w pokoju. Eh jestem teraz sama. Co mam robić? Tłumaczył mi czym jest miłość i to ja teraz odczuwam to samo? Spojrzałam za okno. Był piękny widok. Dlaczego tutaj jestem skoro jestem upadłą, a on łowcą? To jest nierealne! Nie powinno tego być! Czy ja coś do niego czuję? Byłam dość senna, więc udałam się do łazienki i poszłam się przebrać w piżamę, która składała się z bielizny. Wyszłam z łazienki i nagle ujrzałam chłopaka. Zarumieniłam się i byłam zawstydzona. Szybko weszłam pod kołdrę i tam się ukryłam. Nie patrząc już na chłopaka. Dalej miałam rumieniec na twarzy. Czemu teraz wszedł? Czemu!? Dalej byłam ukryta.
- Kat... jakby co ja będę spać na kanapie... - Pokazałam kciuk w górę i powoli zasypiałam. Szybko dość.

Sam...?

od Sama cd. Katriny

Głos dziewczyny wyrwał mnie z rozmyślań. Wciąż jednak nie odwróciłem się do niej.
 - Sammy...? - Przerwała na chwilę. - Nie chciałam byś to zobaczył, lecz po co mnie szukałeś? - Jej kroki rozbrzmiały na brukowanym moście.
- Nie podchodź... Powiedz prawdę kim jesteś?... - powiedziałem, starając się zachować neutralny ton, ale smutek i tak rozbrzmiał w mojej wypowiedzi. Kat z lekkim wahaniem w głosie odpowiedziała. Spodziewałem się takiej odpowiedzi, ale i tak poczułem się... zawiedziony? Można to tak określić. Przymknąłem oczy i postarałem się opanować. Spojrzałem na dziewczynę, która najprawdopodobniej chciała się odwrócić i odbiec byle dalej ode mnie.
- Jesteś łowcą...? - zapytała cicho, w jej głosie rozbrzmiewało coś na wzór niemej "modlitwy". Delikatnie przytaknąłem, wiedząc że dziewczyna mnie znienawidzi. Zamrugała kilka razy, jakby nie wiedząc co robić. Sięgnęła do pasa po broń, westchnąłem.  Kat odwróciła się, w jej oczach błysnęło przerażenie. Nim zorientowałem się co robię, złapałem czarnowłosą za rękę. Jej dłoń była zimna, ale i tak uśmiechnąłem się delikatnie do niej, nie chcąc jej przestraszyć. Popatrzyła na mnie, wciąż stałem w miejscu i trzymałem ją za rękę.
- Katrins... -  szepnąłem, delektując się brzmieniem tego imienia i równocześnie nie wiedząc co powiedzieć.
- Co jest? - popatrzyła na mnie, błękit jej oczu tak cudownie wpasował się w całą resztę, można wpatrywać się w jej tęczówki godzinami. Patrząc w jej oczy, zauważyłem niewielkie migocące punkty.
- Gwiazdy odbijają się w twoich oczach. - szepnąłem, delikatnie gładząc jej dłoń. - Wiedziałaś że tęsknią? - zapytałem, uśmiechając się do niej ciepło. Jej twarz skąpana była w zimnych promieniach jesiennego słońca, które pomimo chłodu delikatnie padało na jej twarz. Jej rysy były teraz delikatne. Kąciki ust uniosły się w delikatnym uśmiechu, który jeszcze bardziej rozświetlił ten wizerunek. Objąłem ją i delikatnie przyciągnąłem do siebie, jej włosy pachniały szamponem. Mimowolnie się uśmiechnąłem, czując jak ona sama mnie obejmuje. Po paru minutach odsunęła się ode mnie i spojrzała zdziwiona, siadając na murku i spuszczając nogi w dół. Zrobiłem to samo, wpatrując się w jej oczy z uśmiechem. Gwiazdy i błękit jej oczu tak idealnie do siebie pasowały.
- Co... co ja czuję?  - zapytała, jak niewinna dziewczynka pytająca czy może kupić sobie lizaka. Spojrzałem na nią lekko zdziwiony, ale po chwili zrozumiałem o co jej chodzi. Ona nie wie nic o uczuciach. Spojrzałem na zegarek, 20.43. Do głowy wpadł mi pewien pomysł.
- Chodź za mną. - zszedłem z chłodnego murka i poczekałem na Kat przy moim aucie, czarnowłosa szła lekko spięta i zniesmaczona. Otworzyłem jej drzwi i zamknąłem za nią, usiadłem na miejscu kierowcy i włożyłem kluczyk do stacyjki, przekręcając go. Wykręciłem sprawnie i wyjechałem na normalną drogę, w radiu leciało Linkin Park. Nie zmieniłem muzyki, nie znając gustu dziewczyny.
Dojechaliśmy po niecałych dwudziestu minutach na parking restauracji. Wysiadłem z auta i czekałem aż ona wysiądzie, samemu montując coś przy broni. Wpakowałem do kieszeni pistolet i nóż, do przedniej kieszeni włożyłem portfel. Kat stała z tyłu i przyglądała mi się z zainteresowaniem. Zamknąłem drzwi i poprowadziłem ją do wejścia, od razu przy drzwiach przywitał nas facio w garniturku i trzymający karty dań w ręce. Podał nam dwie i nakierował na stolik, ubliżając nam że szło stracić chęci na zjedzenie tu czegokolwiek. Usiedliśmy, mężczyzna odsunął Kat krzesło i zapalił świeczkę. Do niewielkiego dzbanuszka włożył dwie róże, spaliłem gościa wzrokiem, zapowiedział  że przyjdzie odebrać zamówienie i poszedł ubliżać innym. Kat wybrała jedzenie, ja zdecydowałem się jedynie  na kawę i ciasto. Ten sam facet co wcześniej przyszedł odebrać zamówienie. Odetchnąłem z ulgą gdy sobie poszedł.
- Kat... - zacząłem, nie wiedząc co powiedzieć dalej. - Uczucia są trudne do opisania, możesz kogoś szczerze nienawidzić. Albo... - przerwałem - kochać. Możesz też być neutralna i po prostu kogoś lubić. - wytłumaczyłem pospiesznie, w mojej wypowiedzi przewinęło się kilka słów jak "całować" czy "smutek", najbardziej jednak zdziwiła się, gdy powiedziałem o kłamstwach.
- To znaczy, że nie mówisz komuś prawdy o tym że na przykład... - szukałem odpowiedniego wytłumaczenia. - mówisz komuś że go lubisz, ale tak naprawdę życzysz mu śmierci.
- Wspominałeś o uczuciach podczas pocałunku... - zagaiła, spojrzałem na nią znad mojej kawy.
- Całujesz osoby które... lubisz. - jej mina wskazywała na to, że się zastanawia. Dotarło do mnie, że równie dobrze mogła tworzyć listę osób które miała pocałować, a na pewno nie będzie ona długa. - Nie, nie w ten sposób. W ten szczególny, czyli całujesz tę osoby.. osobę którą kochasz. - powiedziałem i pociągnąłem łyk kawy. Rozmawialiśmy dosyć długo, nasze dialogi przerwał kelner który przyniósł danie dziewczyny. Popatrzyła na mnie, jakby nie wiedząc czy jeść. Zachęciłem ją gestem i skupiłem się na swoim cieście. Gdy zjedliśmy, puściłem dziewczynę przodem a samemu zabrałem różę z dzbanka, tą która idealnie pasowała do jej ust, które wyjątkowo nie były mocno pomalowane. Katrins opierała się  o auto, z rękami włożonymi do kieszeni.
- To dla Ciebie, że wciąż trzymasz mnie przy życiu. - uśmiechnąłem się i wręczyłem jej róże, spojrzała na nią ze zdziwieniem. Wyciągnęła pistolet, który najwidoczniej przez cały czas towarzyszył jej. Zrobiłem lekkiego zeza by zobaczyć gdzie celuje, zaraz potem dziewczyna zaczęła się śmiać.
- Żałuj że nie widziałeś własnej miny! - wydyszała, w przerwie od śmiechu. Mimowolnie też zacząłem się śmiać.
- Proponowałbym wrócić do Ciebie na noc, póki nic ciekawszego nie znajdziemy. - powiedziałem, starając się nie udusić. Czekałem na aprobatę dziewczyny, lub też dezaprobatę.


Katt? :>

czwartek, 16 listopada 2017

od Katrins cd. Sama

- Sammy...? - Powiedziałam do niego, lecz był skierowany do mnie tyłem. - Nie chciałam byś to zobaczył, lecz po co mnie szukałeś?
Chłopak się nie odezwał. Podeszłam do niego, lecz..
- Nie podchodź... Powiedz prawdę kim jesteś?... - Mogłam usłyszeć jego smutny ton głosu?
- Jestem upadłą... Niegdyś anioł, który został strącany na upadłego...
Nie patrzyłam na chłopaka z lekka bałam się jego spojrzenia, lecz nigdy mi się to nie przydarzało. Co to jest za uczucie?
- Jesteś potworem? - Zapytał patrząc na mnie. - Dlaczego zabiłaś tą kobietę?
- Powód był jeden. Ona pomagała przy zamordowaniu moich rodziców! To była zemsta, lecz jest jeszcze więcej osób...
Nie patrzyłam na niego, lecz czułam jego wzrok na sobie. Chciałam się odwrócić, lecz coś się stało dziwnego nie mogłam jak. Dlaczego? Co się ze mną dzieje? Nie wiedziałam nawet. Próbowałam znaleźć jakieś wyjaśnienie, lecz nie było nawet. Spojrzałam na niego.
- Jesteś łowcą? ... - Powiedziałam cicho.
Chłopak przytaknął, a ja miałam przerażenie w oczach. Nie powinnam mieć znajomego łowcę! Odwróciłam się i chciałam uciec, lecz on mnie złapał za rękę. Spojrzałam na niego, a on tak stał. Nie chce umierać to na pewno! Nie wiedziałam co chłopak zamierza zrobić. Dalej tak stał i trzymał mocno moją dłoń. Jakby nie chciał bym uciekła. Tylko dla czego?
- Katrins... - Powiedział dość cicho.
- Co jest? - Spojrzałam na niego.
Nie wiedziałam co on chce. Chce mnie tutaj zabić, lecz dziwnie się czułam... Jakbym coś do niego czuła? Tylko on jest łowcą, a ja Upadłą!
Sammy?

od Sama cd. Katrins

Dziewczyna patrzyła na mnie, w jej oczach mieniły się mieszane uczucia, wpierw zdziwienie, może odrobina ciepła ale potem znowu straciły ten blask, którym lśnią gdy się uśmiecha, znowu były zirytowane.
- Po co tutaj dalej jesteś?
- Powiedziałem... Chciałem naprawić naszą znajomość...
- I myślisz, że tobie się to uda?
- Chyba tak...
Dziewczyna wstała i zabrała ubrania. Skierowała się w stronę łazienki by przebrać się z piżamy na jakieś normalne ciuchy. Dziewczynie zeszło trochę z łazienki, ale wyszła ogarnięta a jej oczy nie były już zaczerwienione od płaczu.
- Możesz po coś dla mnie pójść? - zapytała, przytaknąłem. - załatwiłbyś mi proszę kawę z dołu? - uśmiechnęła się delikatnie i poinstruowała dokładnie jak mam ją zaparzyć. Spojrzałem na nią, jakby właśnie oznajmiła mi że trzyma latającego szopa w kuchni. - Oh, zapomniałabym! Na rogu jest pyszna cukiernia, gdzie mają super ciasto, kupiłbyś mi? - zapytała, skinąłem głową i wyszedłem z jej pokoju, kierując się w stronę wspomnianego sklepu. Podróż na piechotę zajęła mi dobre piętnaście minut w jedną stronę, starsza kobieta zapakowała ciasto i pożegnała się ze mną. Ponarzekałem trochę na nią pod nosem, po dosyć drogie to ciasto miała. Westchnąłem i wróciłem do hotelu, zaparzyłem dziewczynie kawę i poszedłem na górę. Otworzyłem z trudem drzwi. Szukałem wzrokiem czarnowłosej wzrokiem, ale nigdzie jej nie było. Torba z rzeczami zniknęła.
- Japierdole. - zakląłem, odkładając ciasto i kawę na stolik. Zszedłem na dół do mojego pokoju i zabrałem plecak z podstawowym wyposażeniem i ciuchami, w razie czego. Włożyłem rękę do kieszeni, w poszukiwaniu kluczyk które znajdowały się tam od dłuższego czasu. Na parkingu otworzyłem auto i wrzuciłem sprzęt na tylne siedzenie, samemu siadając z przodu. Czekałem aż auto zapali, stało kilka dobrych dni wiec nieco się zastało. Wyjechałem z parkingu, zastanawiając się gdzie pojechała Kat. Jedyne miejsce, jakie mogło wydawać się tym odpowiednim do jej stałego miejsca zamieszkania wydawał się nieco przestarzały dom, z nieskoszoną trawą i syfem walającym się na podjeździe. Zaparkowałem parę metrów dalej i odbezpieczyłem pistolet, drzwi były otwarte więc domyśliłem się że trafiłem dobrze. Wszedłem do domu i rozejrzałem się, na meblach było nieco kurzu ale dom wyglądał na zadbany. Starałem się przemieszczać jak najciszej, gdyby jednak to nie był ten budynek to mam nieźle przejebane. Z piwnicy dobiegł mnie stłumiony krzyk jakiejś kobiety, obróciłem się gwałtownie. Mógłbym przysiąc, że słyszałem też głos Kat, albo mi się przesłyszało. Odetchnąłem głęboko i skierowałem się w stronę drzwi, które najpewniej prowadziły do piwnicy. Moja intuicja zawiodła i trafiłem do schowka, gdzie zamiast typowych rzeczy które powinny się tam znajdować, było kilka różnych rodzajów noży i innych broni. Kolejne drzwi prowadziły do piwnicy. Zduszony krzyk i nagła cisza spowodowały że zacząłem się zastanawiać, czy dobrze trafiłem oraz czy Kat na pewno jest "tylko człowiekiem". Zszedłem na dół i ujrzałem to, czego najbardziej się obawiałem. Czarnowłosą, która ze spokojem wyciągała nóż z ciała martwej kobiety i uśmiechała się do siebie. Momentalnie mnie wmurowało, nie tego się po niej spodziewałem. Powinienem czuć cokolwiek, powinienem czuć zawód, smutek czy po prostu wściekłość że dziewczyna mnie oszukała. Ale nie czułem nic. Jakby wszystkie możliwe emocje nagle przestały istnieć. Wpatrywałem się  w nią, szukając odpowiednich słów. Ona tylko wytarła nóż w ścierkę i przelała krew kobiety do słoika.
Odczuwałem zawód, bo zaufałem dziewczynie. Potraktowałem ją jak siostrę i uratowałem tyłek, a ta odwdzięcza się morderstwem.
- Jak ty ukryjesz się przed policją...? - zapytałem cicho, ta tylko wzruszyła ramionami i odwiązała bezwładne ciało kobiety od stołka i przeniosła je do pustej części wielkiej piwnicy. Śledziłem ją wzrokiem, patrząc tępo na to co robi. Nie miałem bladego pomysłu, jak zareagować.
Zabezpieczyłem broń i schowałem ją do tylnej kieszeni.
- Nie mam zamiaru walczyć, Kat. - powiedziałem, dziewczyna spojrzała na mnie, w jej oczach zaczęło malować się przerażenie. - Chciałem... chciałem tylko prze...- urwałem w połowie zdania i zamilkłem, wiedząc że do dziewczyny nic nie dotrze.
- Jeżeli... chcesz cokolwiek, jestem przy moście. Ogarniesz który. - powiedziałem bez żadnych emocji, wyszedłem z piwnicy czując na swoim karku mrożące spojrzenie dziewczyny. Otworzyłem auto i rzuciłem srebrny pistolet na tylne siedzenie, podjechałem swoim tymczasowym autem pod najbliższe miejsce przy moście, jednak na tyle daleko by nikt nie pomyślał że jestem jakimś chorym pojebem czy samobójcą. Usiadłem na murku i wlepiłem wzrok w wodę, w której odbijało się wieczorne słońce. Jak gdyby nigdy nic, po prostu siedziałem.
To niemożliwe. Nie ktoś taki jak Kat. Pomyślałem, przypominając sobie z jaką delikatnością otarłem łzy dziewczyny, jak bardzo było mi jej żal.  Nie w takim momencie. Nasza znajomość nie mogła rozpocząć się gorzej, a spodziewałem się że to jest jej koniec. Nie chciałem do tego doprowadzić. Nie mogłem. Katrins. Nawet w mojej głowie jej imię było cudowne. Wspominając to, jak pocieszałem dziewczynę przypomniał mi się zapach jej cudownych perfum, których najwidoczniej używała.
Nie dopuszczałem do siebie myśli że ktoś taki jak ona mógłby mi się spodobać. To pewnie tylko troska. To musi być troska.
- Sammy...?


Kat? B)

od Katrins cd. Sama

Co on tutaj robi? Dlaczego był dalej w pokoju? Nie wiedząc czemu ale oczy mnie strasznie piekły od wczorajszego płaczu. Spojrzałam dalej na niego, a on na mnie.
- Po co tutaj dalej jesteś?
- Powiedziałem... Chciałem naprawić naszą znajomość...
- I myślisz, że tobie się to uda?
- Chyba tak...
Wstałam i zabrałam swoje już nowe ubrania. Udałam się w stronę łazienki by się przebrać. Kiedy się znajdowałam w pomieszczeniu i się przebrałam rozmyślałam jak uciec by mnie nie znalazł znowu. No w dodatku muszę iść na łowy by zabić kogoś. Może ucieknę jak on pójdzie już? Może mu powiem by udał się po coś ważnego dla mnie? Dobry pomysł! Wyszłam z łazienki.
- Możesz po coś dla mnie pójść? - Spytałam się.
- Jasne tylko co?
Powiedziałam o co chodzi. Na pewno mu to zajmie. Kiedy chłopak wyszedł ja zaczęłam się pakować by uciec. Po jakimś czasie spakowałam się i wyszłam z pokoju hotelowego. Na pewno nie wróci.
* Parę godzin później.*
Znajdowałam się już w nowym miejscu. To był niegdyś mój dom... Dawno mnie nie było w nim. Tęskniłam za tym miejscem. Poszłam zobaczyć czy coś dalej w nim jest. Powiem tak... Dalej są moje rzeczy! Bardzo się cieszyłam! Muszę jeszcze zobaczyć czy jedna ofiara w piwnicy żyje czy wykitowała. Udałam się w stronę piwnicy. No na moje szczęście żyje dalej. Podeszłam do niej. Kopnęłam dość mocno w brzuch tej kobiety. Tak moja ofiara to kobieta.
- No i jak tam było bezemnie? Tęskniłaś? - Powiedziałam morderczym tonem.
Niestety ona chciała coś powiedzieć, lecz chusta na jej ustach jej to nie pozwalała. Dobrze, że Sama nie ma tutaj bo już by podejrzewał kim jestem. Nagle usłyszałam jakby ktoś wszedł do mojego domu. Kurna, a jeśli to ten chłopak? Dobra szybko zabrałam nóż do ręki i wbiłam w serce ofiary.

Sam? :3 czy to ty wbiłeś do domu?

środa, 15 listopada 2017

od Sama cd. Katrins

Kat zdziwiła się lekko, chociaż na jej ustach zaczął błąkać się delikatny uśmiech.
- Mogę przyjąć tę kwiaty, lecz dalej jestem za to co zrobiłeś.
- Dlatego chciałem to naprawić... Mogę wejść? - zapytałem, nieco speszony reakcją czarnowłosej. Zgodziła się jednak i wpuściła mnie do jej pokoju. Przyglądała się mi z irytacją, nie wydaje mi się żebyśmy się polubili ale warto próbować. Nie zwracałem uwagi na detale w jej pomieszczeniu, wyglądało jak każde inne w tym hotelu. Oczy Kat wlepione były w jeden punkt, który znajdował się gdzieś na stole, ale wciąż nie mogłem się domyślić o co chodzi.
- Dobra co chcesz? Tylko przeprosić czy coś jeszcze? - Spojrzała na mnie, w jej oczach znowu malowało się zirytowanie. Chciałem przeprosić i szczerze porozmawiać. Omal tego nie powiedziałem, jednak udało mi się trzymać język za zębami.
- Mówiłem chcę naprawić naszą początkową znajomość.
- Tak? Więc co chcesz zrobić? - wciąż spoglądała na mnie, gwałtownie ukryła coś za sobą. Błyśnięcie metalu za jej plecami mnie zdziwiło, czyżby była uzbrojona? Mój własny był w tylnej kieszeni spodni. Kat wyjęła nóż zza pleców i przyjęła postawę obronną. Uśmiechnąłem się do niej, szybkim ruchem powalając ją na łóżko i przytrzymując ją. Przyłożyłem broń do jej szyi, chcąc upewnić się w kilku sprawach.
- Jesteś demonem? - zapytałem, po wcześniejszym podniesieniu głosu. Nóż wylądował ponownie w kieszeni spodni.
- Jestem człowiekiem! - powiedziała łamiącym się głosem. - Zostaw mnie! -  w jej oczach zaczęły lśnić łzy, które wkrótce zaczęły spływać po jej delikatnych, bladych policzkach.
- Poddajesz się czy jak? - zapytałem, wciąż utrzymując chłodny ton, pomimo szczerego żalu i wściekłości na samego siebie, za to jakim debilem jestem. Wstałem i pomogłem jej wstać, usiadła na łóżku i ukryła twarz  w dłoniach, łkając. Poszedłem do kuchni i nalałem wody z butelki, dolewając też trochę święconej. Podałem jej szklankę z napojem i spojrzałem na dziewczynę zmartwionym wzrokiem. Nie chciałem doprowadzić jej do płaczu, zrobiło mi się jej żal. Usiadłem koło niej, spojrzała na mnie swoimi zaczerwienionymi od płaczu oczami, jej policzki wciąż zdobiły perłowe łzy. Westchnąłem cicho i otarłem delikatnie słone krople wody wypływające z jej błękitnych oczu. Popatrzyła na mnie zdziwiona, uśmiechając się lekko. Jej oddech powoli się uspokajał a łzy przestawały wypływać z oczu.
- Ciii... już dobrze. - szepnąłem, podnosząc rękę ale od razu cofnąłem ją i wróciłem do przyglądania się dziewczynie.  Popatrzyła na mnie zdziwiona i równocześnie zawstydzona, jej policzki zalały się rumieńcem. Chciałem ją przytulić, powiedzieć że będzie dobrze ale nie mogłem, Kat by mnie znienawidziła albo wbiła nóż w brzuch. Łkanie dziewczyny powoli cichło, wypiła całą szklankę wody i odstawiła ją na szafkę nocną. Zabrałem kubek i poszedłem nalać jej picia, zrobiłem też jej kanapkę. Pozwoliłem sobie zrobić kawy, usiadłem na fotelu i wpatrywałem się w Katrins, która speszona okryła się kołdrą i zamknęła oczy, zasypiając. Jej oddech zwolnił i znalazł kolejny rytm, odpowiadający jej organizmowi. Martwiłem się o nią, jak o siostrę a znałem ją dopiero paręnaście godzin.
Dochodził poranek, dziewczyna zaczęła się wiercić na łóżku i mrugać.
- Dzień dobry. - uśmiechnąłem się, siadając na łóżku naprzeciwko jej. Jej oczy wciąż były zaczerwienione od wczorajszego płaczu a powieki napuchnięte.


Kat? Sammy się zmartwił, no popacz B)

od Katrins cd. Sama

Kiedy przyszedł z kwiatami do pokoju hotelowego to nie wiedziałam co mam zrobić. Przyjąć czy jednak nie, lecz wiem, że muszę zmienić miejsce mojego pobytu. Eh dobra.
- Mogę przyjąć te kwiaty, lecz dalej jestem zła za to co zrobiłeś.
- Dlatego chciałem to naprawić... Mogę wejść? - Zapytał dość smutny.
Zgodziłam się by mógł wejść. Patrzyłam jak wchodził. Mom największym błędem było, że znajdował się nóż na stoliku, który był cały we krwi. Jeśli zobaczy to... To już po mnie... Nie może podejrzewać kim jestem! Ale na moje szczęście jeszcze nie zauważył. Nie może wiedzieć, że jestem upadłą to wtedy łowcy mnie zabiją... Patrzyłam w jednym punkcie przez chwilę.
- Dobra co chcesz? Tylko przeprosić czy coś jeszcze? - Patrzyłam na niego.
- Mówiłem chcę naprawić naszą początkową znajomość.
- Tak? Więc co chcesz zrobić? - Patrzyłam dalej na niego i ukryłam nóż.
Zaczął patrzeć na mnie i na nóż! No nie! Jeśli będzie podejrzewać kim jestem to po mnie.
W mgnieniu oka znalazłam się na łóżku, a przy mojej szyi. Otworzyłam oczy i patrzyłam na chłopaka, który był nademną. Co on robi?
- Gadaj kim jesteś! - Krzyknął chłopak. - Jesteś demonem?
- Jestem człowiekiem! - Okłamałam go. - Zostaw mnie!
Próbowałam się uwolnić, lecz nie udawało mi się. Dalej trzymał nóż przy mojej szyi. Ja nie chce umierać teraz! Nie chce! Po co go wpuściłam?! Po co? Eh chyba muszę pogodzić się ze śmiercią tak jak moi rodzice... Po moich policzkach leciały krople łez.
- Poddajesz się czy jak? - Powiedział dość strasznym tonem.
Ciekawe jak mam walczyć skoro jestem bezbronna!?

Sam? :C Tylko nie zabijaj!

Sha > Nie zabiję, spokojnie ^^

wtorek, 14 listopada 2017

od Sama cd. Katrins

Wciąż czekałem na odpowiedź dziewczyny. Aktualnie paliła mnie wzrokiem i nie wyglądała na zadowoloną z naszego dialogu.
 - Nie ważne jakie mam imię i tak nie podam! - warknęła, wciąż celując we mnie. Westchnąłem cicho, spoglądając na nią. Liczyłem jednak, że poda mi swoje imię.
- Dobra jestem Katrins. Tylko tyle tobie powiem. - powiedziała, spuszczając wzrok. Delikatnie uniosłem wargi w uśmiechu, może i się myliłem do niej, i nie jest taka wredna?
W mgnieniu oka Katrins porządnie uderzyła mnie w brzuch, powodując chwilową utratę oddechu. Dziewczyna poleciała sprintem przed siebie. Po odzyskaniu jako takiej świadomości że żyję i gdy mój oddech wrócił do normy, pobiegłem za dziewczyną. Nie chciałem wyjść na żadnego zboczeńca ani nic takiego, ale dziewczyna nie wyglądała na zorientowaną w okolicy. Nie planowałem mieć nikogo na sumieniu, przynajmniej nie tu. Dziewczyna biegła w miejsce gdzie ostatnio zaginął jeden z tutejszych, nawet gdyby nie było to związane z czymś nadnaturalnym, odruchowo chciałem ją powstrzymać przed popełnieniem "samobójstwa". Chwyciłem dziewczynę za tył bluzki, starając zrobić się do delikatnie. Ta obróciła się i spróbowała przywalić mi z pięści, ale wyszło z tego tyle, że oboje przewróciliśmy się. Liczyłem jednak, że nie spadnę na dziewczynę, ale los najwidoczniej mnie nie cierpi a znalezienie drugiej połówki chyba nie było mi w najbliższym czasie przeznaczone. Wylądowałem twarzą dokładnie na jej piersiach. Wstałem jak najszybciej, próbując otrzepać się z błota.
- Zboczeniec! - krzyknęła i przywaliła mi z liścia. Spojrzałem na nią zdziwiony, nawet nie przetarłem policzka. Teraz tylko modliłem się żeby nie pozwała mnie ani nic takiego. Propozycja odprowadzenia jej raczej skończyłaby się kolejnym uderzeniem w twarz. Zaczęła iść prędko w stronę hotelu, odprowadzałem ją wzrokiem tak długo jak mogłem i poszedłem za nią, zachowując bezpieczną odległość. Wcześniej nie zauważyłem kwiaciarni, która znajdowała się po drugiej stronie ulicy. Wszedłem i kupiłem błękitne kwiaty, licząc że uda mi się jakoś przebłagać Kat. Ekspedientka zaproponowała czekoladki, spojrzałem na nią ze zdziwieniem, zastanawiając się kto normalny trzyma w kwiaciarni czekoladę, zwłaszcza zapakowaną jak należy i  z czarną kokardą na górze. Podziękowałem i poszedłem do hotelu.
- Podobno zarejestrowała się tu jakaś Katrins. - rzuciłem prosto z mostu, patrząc na nieco otumanionego faceta, nie dziwiłem mu się, przecież dochodziła północ.
- Jest. - burknął, sprawdzając rejestr. - pokój 025, piąte drzwi po lewej.
- Dzięki. - odparłem i poszedłem we wskazanym kierunku. Przez kilka dobrych minut stałem przed drzwiami  i zastanawiałem się czy zapukać czy sobie darować. Bałem się, że obudzę dziewczynę, która jednak była nieźle wnerwiona i zapewne zestresowana. Na kartce szybko wypisałem numer pokoju, bo podanie numeru telefonu mogłaby uznać ze marną próbę podrywu. Zresztą te kwiatki i czekoladki też tak wyglądały. Przemogłem się i zapukałem w drzwi. Przez chwilę nikt nie przychodził i bałem się że pojechała ale wreszcie rozległ się szczęk zamka i drzwi otworzyła moja wcześniejsza czarnowłosa towarzyszka. Spojrzała na mnie wściekła, ubrana w piżamę i z włosami spiętymi w kok. Pomimo lekkiego nieogarnięcia wciąż wyglądała ładnie, jej oczy świdrowały mnie na wylot.
- Kat... - zacząłem, lekko speszony tym że stoję jak ostatni ciołek na korytarzu przepraszając zupełnie obcą mi dziewczynę. - Przepraszam, nie sądziłem że ta cała akcja tak wyjdzie. - wziąłem głęboki wdech. - Serio, przepraszam raz jeszcze. No i... pomyślałem że zaczniemy od początku tą znajomość, bo chyba nie wyszło. - wzruszyłem delikatnie ramionami i wręczyłem dziewczynie. - Mam nadzieję że Ci się spodobają. - uśmiechnąłem się i czekałem co zrobi. Podniosła jedną rękę, przygotowałem się na otrzymanie kolejny raz z liścia, ale nic takiego nie nastąpiło.


Katt? Miejmy nadzieję że to nie jest moje najkrótsze z możliwych opek xD

od Katrins cd. Sama

Cały czas obserwowałam co zrobi ten gościu. Po co mi się przedstawił? Tego nie wiem, lecz wiem, że kogoś zabił. Nie będę taka miła dla niego. Trzeba jakoś oszukać go. Szybko podbiegłam do niego i uderzyłam w jego brzuch. Może to uda się? Lecz się myliłam trzymał się dalej. Byłam zbyt blisko niego.
- No więc? Przedstawisz się może? - Patrzył na mnie. Czemu ma taki wzrok? Czemu!?
- Nie ważne jakie mam imię i tak nie podam! - Byłam agresywna dla niego.
Co mam teraz zrobić? Patrzyłam na niego. Może mu podam moje imię? Ale czy on nie jest jednym z ... łowców?! No to po mnie!
- Dobra jestem Katrins. Tylko tyle tobie powiem.
Nie wiedzieć czemu, lecz po jego minie mogłam wyczytać, że się mną zainteresował. Tak... Człowiek czy tam demon lub anioł zainteresowany Upadłą ślicznotką. Co mam teraz zrobić uciekać czy dalej w niego celować? Chyba wybieram pierwszą opcję i ucieknę do domu, którego... Nie mam za bardzo. Eh... Nie wiem gdzie jest... Dlatego po paru minutach zaczęłam uciekać przez ten las w stronę drogi i jakoś dobiec do pierwszego lepszego domu. Eh tylko co teraz! Nie ma w pobliżu żadnego domu! Wkopałam się. Sprawdzałam czy on nie biegł za mną. Niestety biegł! Co teraz?! Dalej uciekałam, lecz nagle on mnie złapał i przewróciłam się razem z nim. Kiedy znajdowałam się na ziemi mocno oberwałam w głowę, lecz chwila... czemu mam ciężar na moim piersiach? Czy on??? Spojrzałam i jego twarz znajdowała się w moich cyckach!
- Zboczeniec! - Krzyknęłam i przywaliłam mu z liścia.
Trzymałam się za swoje piersi i z lekka się rumieniłam. Czemu to się stało? Czemu wylądował mi na piersiach, a nie ryjem na beton? Czemu...

Sam??? .... ;-; czemu wylądowałeś mi na cyckach?


Sha > Przepraszam ja bardzo, to były tylko plany XD nie sądziłam że serio to napiszesz cx