niedziela, 29 października 2017

Od Sama cd. Deana

Spojrzałem na brata nieobecnym wzrokiem.
- Dasz w ogóle radę iść? - zapytał, skinąłem nieznacznie głową i dotoczyłem się do czarnej Impali. Dean usiadł na miejscu kierowcy, podałem mu kluczyki a on zapalił auto i włączył światła. Wpatrywałem się tempo w szybę, ledwo kontaktując. Podał mi chusteczki a ja zacząłem wycierać sobie twarz z krwi i błota. Zacisnąłem zęby, gdy za mocno docisnąłem tkaninę do rany.
- Mam przynajmniej dobrą wiadomość - spojrzałem na niego ze zdziwieniem - zostało jeszcze twoje ciasto. - poruszył brwiami, uśmiechając się.  Westchnąłem z rozbawieniem, nie miałem nawet siły na roześmianie się. Dean sięgnął do radia i włączył jakże znaną mi muzykę - AC/DC.
- Tylko nie upapraj wszystkiego krwią. - powiedział z rozbawieniem. Wyjechaliśmy z miasta i powoli dojeżdżaliśmy do motelu.

**********

Niedługo potem znajdowaliśmy się przed naszym chwilowym miejscem zamieszkania. Starszy brat wygonił mnie do łazienki, żebym się ogarnął. Wpierw opłukałem twarz z całego syfu, krew i błoto ściekały wraz z wodą do umywalki. Umyłem się i założyłem czyste ciuchy. Wyjąłem byle jaki plaster z apteczki i  przykleiłem go na brew. Wyszedłem z łazienki i spotkałem się z duszącym się ze śmiechu Dean'em. Wtulił twarz w poduszkę by stłumić choć trochę śmiech. Spojrzałem na niego, strzelając bitchface'a.
 - O co ci chodzi? - zapytałem, czując się jak skończony idiota który nie wie ile to 2+2.
- Czy ty patrzyłeś, co na siebie przykle... zresztą  nieważne, nieważne... - przerwał i ponownie zaczął się dusić ze śmiechu. Usiadłem na swoim łóżku, kręcąc głową z uśmiechem. Po chwili też zacząłem się śmiać, chociaż sam nie wiedziałem czemu. Dean próbował się nie udusić i za każdym razem gdy na mnie patrzył, wstrząsała nim ponowna salwa śmiechu.
- Sammy, nie miałem pojęcia, że aż tak lubisz Kubusia Puchatka... wiesz, Kangurzyca i te sprawy... - pokręcił głową śmiejąc się. Przypomniała mi się ta bajka, w sumie to lubiłem ją, jak byłem mały. Jakakolwiek bajka była traktowana przeze mnie z wielką czcią.
- Zamknij się wreszciehuehuehuehu... - zakrztusiłem się, orientując się co mam na łuku brwiowym. Okryłem się kołdrą i zasnąłem, nie martwiąc się taką błahostką jak zdjęcie trampków czy chociażby przebranie ubrań na piżamę. Nim zdążyłem się zorientować nastał ranek. Dean obudził mnie, delikatnie jak na niego, ochlapując mnie wodą z mokrych jeszcze rąk. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pokoju, siadając na łóżku.
 - Och, czy to już świt? Zaspaliśmy. - mruknąłem z ironią, przeczesując włosy palcami tak by nie leciały mi do oczu.
- Idź się szybko ogarnij. - stwierdził. - Na śniadanie jemy twój placek. - oznajmił z chytrym uśmiechem. Wykonałem jego polecenie, szykując się na mniejszą porcję śniadania, nie odpuści sobie dopieczenia mi i zjedzenia większej porcji ciasta. Zdjąłem plaster i pomiąłem go w palcach, wyrzucając do kosza. Spojrzałem z wyrzutem na wypiek i Deana.
 - No co? Ciesz się, że wczoraj zamiast jeść ciasto poszedłem ratować ci tyłek. I nie narzekaj. - burknął i wepchnął sobie ciasto do ust. Wzruszyłem ramionami i zjadłem swoją część.
Po zjedzonym śniadaniu skierowaliśmy się do Impali. Przez cały czas pytałem brata gdzie jedziemy,  a on za każdym razem odpowiadał mi podobnie. Wsiadł do auta, jak zwykle zajmując miejsce kierowcy. Nie oponowałem i usiadłem na miejscu pasażera. Dean z zadowoleniem wcisnął kluczyk do stacyjki. Włączył Metallicę i ruszył, cały czas patrzyłem na niego z niemym pytaniem. Oparłem głowę o szybę i wpatrywałem się w las.  Dojechaliśmy  na miejsce, wysiadłem zaraz po starszym bracie. Szedłem za nim potulnie, rozglądając się na wszystkie strony. Po niecałych kilku minutach zatrzymaliśmy się przed bramą do zoo. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, uśmiechając się.
- Naprawdę? Idziemy do zoo? - zapytałem, wciąż nie wierząc że w wieku 24 lat pierwszy raz w życiu pójdę do zoo. Z bratem.
- Najwyraźniej. - odparł krótko, Dean poszedł kupić bilety. Podał mi jeden, wciąż wpatrywałem się w bilet z lubością, zastanawiając się czy śnię. Pokręciłem głową rozbawiony, że taki mały gest sprawi tyle radości. Brat lustrował małą mapkę umieszoną po drugiej stronie biletu. Poszliśmy w prawo, rozglądałem się, spoglądając na rodziny z dziećmi, pary i starszych ludzi, cieszących się chwilą i dokarmiających zwierzęta. Zauważyłem że jakaś mała dziewczynka tuli klauna, który patrzył prosto na nas.
- Spójrz. - szepnąłem trącając Deana w ramię. - Klaun.
Przewrócił oczami ale spojrzał na to łażące dziadostwo. Gościu miał pomalowaną twarz, doczepiony nos i wypchany brzuch. No i witał się z każdym.
- To tylko klaun, który bawi dzieci. Pięciolatki się z niego śmieją, a ty się go boisz? - zapytał roześmiany, pokiwałem niepewnie głową. Skręciliśmy w lewo. Mijaliśmy różne jelenie, bażanty czy lisy. Patrzyłem na nie z uśmiechem, podziwiając to wszystko. Nigdy w życiu nie widziałem tylu egzotycznych zwierząt. Minęliśmy wybieg z żyrafami, potem zaś mijaliśmy krokodyle. Dean skierował nas w całkiem inną część zoo, gdzie były łosie.
- SPÓJRZ, TO TY! - powiedział, zatrzymując się przed wybiegiem tych zwierząt. Jeden z nich akurat podszedł bliżej. Wybuchnąłem śmiechem, nie mogąc dłużej się powstrzymywać. Dean patrzył na mnie przez chwilę, ale też zaczął się śmiać. Opanowałem się dopiero po kilku dobrych minutach, jakaś babcia zatrzymała się i spoglądała na nas ciepło, uśmiechnąłem się i spojrzałem na zwierzaka. Jego łopaty zdumiewały swoimi rozmiarami.
- Chodź na kawę i ciasto. - zaproponowałem, brat przyjął w moment. Sprawdziłem na mapce gdzie jest najbliższa kawiarnia, tam też skierowaliśmy nasze kroki. Podróż zajęła nam trochę ponad 10 minut, wybuchnąłem śmiechem, widząc wiewiórkę w logo kawiarni. Dean patrzył na mnie jakbym się najebał, ale miałem na to serdecznie wywalone. Sprawiało mi radość obserwowanie tego wszystkiego i.. i spędzanie czasu z bratem. Chłopak poszedł zająć miejsce a ja za ten czas zamówiłem dwa kawałki placka i kawy. Szukałem go wzrokiem wewnątrz budynku, a on z perfidnym uśmiechem siedział na zewnątrz. Wyszedłem, popychając drzwi nogą i kładąc na stoliku nasz posiłek. Zabrał większą porcję ciasta i ugryzł ją szybko. Popijałem kawę, spoglądając na to wszystko i uśmiechając się. Obróciłem się i sięgnąłem po mój kawałek placka, po zjedzeniu swojej porcji czekałem aż Dean zje. Chłopak uśmiechnął się wrednie, odwróciłem głowę. Zaraz za mną stał tamten facet-klaun. Myślałem że zejdę na zawał, zdążyłem opluć się kawą i zakrztusić napojem bogów. Gościu pomachał mi dłonią przed twarzą i uśmiechnął się. Spojrzałem błagalnie na brata, który próbował nie udusić się ze śmiechu, z chęcią bym teraz mu w tym przeszkodził. Uderzał dłonią  w stół, wydając odgłosy duszącej się foki.


Dean? c:


sobota, 28 października 2017

od Deana cd. Sama


Zaraz po tym, jak Sam wyszedł, zacząłem intensywnie zastanawiać się, gdzie mógł się udać. Wiedziałem, że mam mało czasu, bo znając brata pewnie już wpadł w tarapaty. Cały Sam. Po niecałej minucie rozmyśleń przypomniało mi się, jak pewnego razu wychwalał kawy odgłos odpalanego silnika. Son of a bitch ~ pomyślałem i szybko wyszedłem z pokoju. Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer taxówki. Po kilku minutach żółty samochód stał przed budynkiem. Szybko wsiadłem i podałem adres baru. Taksówkarz na szczęście nie był zbyt rozmowny, bo pogawędka  z zatęchłym, zgniłym staruchem za kierownicą nie była w tym momencie moim marzeniem. Mamrotałem zdenerwowany pod nosem, gapiąc się przez okno. Brakowało mi AC/DC. Sammy, gdzie się szwędasz?
- Włączy pan AC/DC? - zapytałem.
Facet pokiwał ponuro głową i już po chwili w żółtku rozbrzmiewało Back in black. O wiele lepiej.
Niedługo potem byliśmy na miejscu. Szybko zapłaciłem i wysiadłem, idąc pospiesznym krokiem w stronę, z której dochodziły głosy. Wyjąłem spluwę zza pazuchy. Sam właśnie dostawał wpierdol od jakiegoś spaślaka.
- You son of a bitch. - warknąłem, kiedy grubas przyłożył mojemu bratu nóż do szyi. Podbiegłem trochę, bo byłem za daleko, żeby strzelić, a nie chciałem ryzykować.
Chwilę później powietrze przeciął pocisk z mojego pistoletu, a względnie spokojną noc przerwał dźwięk wystrzału. Podszedłem do Sama i tego drugiego.
- Spierdalaj... od mojego brata. - wycedziłem. Spluwa była wprawdzie zabezpieczona, ale to nie stanowiło problemu. Napastnik spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po czym pokazał środkowy. - Słyszałeś, co mówię, czy mam powtórzyć? - podniosłem broń tak, że celowałem w jego głowę.
Dupek spierdzielił wreszcie. Miałem wielką ochotę strzelić jeszcze raz, ale się powstrzymałem.
- Wszystko dobrze, Sammy? - zapytałem z troską. Brat pokręcił głową słabo, a ja spojrzałem w stronę, gdzie uciekł spaślak. Sam naprawdę się naraził. - Następnym razem ostrzegaj, że masz ochotę dać się zabić. - warknąłem, patrząc na Baby. - Dasz w ogóle radę iść?
Łoś pokiwał głową i zataczając się wsiadł do wozu. Pokręciłem głową i zająłem miejsce kierowcy. Sam podał mi kluczyki, zapaliłem i włączyłem światła.
- Son of a bitch... - mruknąłem, kiedy zobaczyłem jego twarz. Z prawego łuku brwiowego spływała zaschnięta już strużka krwi, jego usta były rozcięte, a wzrok nieprzytomny. Cała twarz uwalona była we krwi i błocie. Podałem mu jakieś chusteczki, a on zaczął wycierać sobie twarz. - Mam przynajmniej dobrą wiadomość - spojrzał na mnie pytająco - zostało jeszcze twoje ciasto. - poruszyłem brwiami.
Sam westchnął z lekkim rozbawieniem; tylko na to najwyraźniej w tym momencie było go stać. Sięgnąłem do radia, aby włączyć AC/DC. Już po chwili z głośników płynęła muzyka. Prawdziwa muzyka. Poprawiłem ręce na kierownicy i zerknąłem na brata.
- Tylko nie upapraj wszystkiego krwią.
~~~~~~~~~~
Niedługo potem byliśmy w motelu. Wygoniłem Sama do łazienki, a sam walnąłem się na łóżko. W głowie powstał mi genialny plan, a na ustach pojawił się cwany uśmieszek. Po parunastu minutach Sam wyszedł z łazienki. Parsknąłem na widok plastra na jego łuku brwiowym. Brat spojrzał na mnie pytająco.
- Podejdź bliżej. - Przywołałem go gestem ręki. Zdezorientowany chłopak podszedł do mnie. - Usiądź obok. - poklepałem miejsce obok siebie.
Wykonał polecenie, a ja spojrzałem na jego brew. Przecinał ją niebieski plasterek z Kubusiem Puchatkiem. Zacząłem się śmiać, a ten Łoś patrzył na mnie trochę zły.
- O co ci chodzi? - zapytał z wyrazem twarzy typu "wtf is going on?".
- Czy ty patrzyłeś, co na siebie przykle... zresztą  nieważne, nieważne... - śmiałem się dalej, a Sam pokręcił głową i poszedł na swoje łóżko.
Przycisnąłem głowę do poduszki, żeby stłumić wstrząsający mną śmiech. No ładnie, Sammy, no ładnie... Podniosłem głowę na chwilę, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Sam patrzył na mnie z jego typowym bitchface'm, co w połączeniu z Kubusiem Puchatkiem na rozciętej brwi wyglądało tak... awesome. Zacząłem krztusić się śmiechem, brat po chwili też zaczął się śmiać, choć w sumie pewnie nie wiedział, o co chodzi.
- Sammy, nie miałem pojęcia, że aż tak lubisz Kubusia Puchatka... wiesz, Kangurzyca i te sprawy... - pokręciłem głową ze śmiechem.
- Zamknij się wreszciehuehuehuehu... - zakrztusił się Sam.
Parę minut później brat już spał, a ja przykryłem się kołdrą i od razu zasnąłem, zmęczony śmianiem się.
Kiedy się obudziłem, Sam jeszcze spał. Wstałem i poszedłem się ogarnąć do łazienki. Po powrocie obudziłem brata, który nie wyglądał na zachwyconego tym faktem.
- Och, czy to już świt? Zaspaliśmy.  - mruknął ironicznie, ale łaskawie podniósł się z łóżka, przeczesując swoje łosie kudły palcami.
- Idź się szybko ogarnij. - zarządziłem. - Na śniadanie jemy twój placek.
Sam wzruszył ramionami i poszedł do łazienki. W tym czasie pokroiłem ciasto, oczywiście bardzo równo. Po powrocie z łazienki, Sam chyba zauważył dysproporcje w wielkości naszych kawałków.
- No co? Ciesz się, że wczoraj zamiast jeść ciasto poszedłem ratować ci tyłek. I nie narzekaj. - To mówiąc wepchnąłem sobie do ust kawałek ciasta. Pyszne.
Po śniadaniu poszliśmy do Impali. Chłopak zadawał mi milion razy to samo pytanie, a ja dwa miliony razy odpowiadałem mu prawie to samo. Wsiadłem do Baby i z zadowoleniem włożyłem kluczyk do stacyjki. Sam wsiadł na miejsce pasażera. Tym razem na brwi nie miał już Kubusia Puchatka.
Włączyłem Metallicę i ruszyłem. Doskonale wiedziałem, że Sam patrzy na mnie swoim zabójczo-pytającym wzrokiem, ale niezbyt mnie to obchodziło.
Po około pół godzinie drogi zatrzymałem się i wysiadłem. Brat poszedł w moje ślady.  Po kilku minutach stanęliśmy przed bramą do zoo. Sam spojrzał na mnie z wyrazem twarzy "serio? SERIO?".
- Naprawdę? Idziemy do zoo? - zapytał niedowierzając. Biedny, pewnie długo czekał na spełnienie tego marzenia.
- Najwyraźniej.
Kupiłem dwa bilety i podałem jeden Samowi. Ten pokręcił głową z rozbawieniem, ale wziął ode mnie papierek. Weszliśmy do zoo. Lustrowałem wzrokiem małą mapkę umieszczoną na bilecie. Postanowiłem, że pójdziemy w prawo.
- Spójrz - szepnął Sam, szturchając mnie w ramię - klaun.
Przewróciłem oczami, ale mimo woli spojrzałem na przebranego faceta z pomalowaną twarzą i przyczepionym brzuchem.
- To tylko klaun, który bawi dzieci. Pięciolatki się z niego śmieją, a ty się go boisz? - zapytałem i wszedłem w pierwszą uliczkę.
 Mijaliśmy różne jelenie i bażanty.
- SPÓJRZ, TO TY! - powiedziałem do Sama, zatrzymując się przed wybiegiem z łosiami. Jeden z nich akurat stał blisko nas. No cały Sam.

Łosiu? B)

czwartek, 26 października 2017

Od Samanty cd. Deana

Poczułam powiew chłodnego powietrza. Kołdra w magiczny sposób gdzieś zniknęła i zaczynałam naprawdę podejrzewać ten dom o obecność duchów. Będąc na granicy obudzenia się, zwinęłam się w kulkę, by odsunąć ten moment choć o kilka chwil. Nie udało się. Po całym mieszkaniu rozeszło się wycie kąpanego kota.
Moment.
Tu nie ma kota.
- Jason-do-cholery-ucisz-tego-Rudzielca - wyrzuciłam z siebie, nie otwierając oczu, po czym nakryłam głowę poduszką.
Odpowiedziała mi chwila ciszy, a potem ciche szuranie pazurów po panelach w korytarzu i kolejny, tym razem uduszony, kot.
Nie dało się spać. A skoro nie mogłam spać, szara rzeczywistość stopniowo kopała mnie w twarz. Przecież nie powinno się kopać leżącego!
Zdjęłam poduszkę z twarzy, z ciężkim westchnięciem siadając na łóżku. Mój wzrok natychmiast padł na stojącego obok Rudzielca. Wróć, na Rudzielca tańczącego z bliżej nieznanych powodów taniec deszczu.
Miałam ochotę wstać i przypomnieć Jasonowi, że przygarnięcie suki było jego pomysłem, więc mógłby się nią zająć. Tyle, że nie mogłam. Jason został w Nevadzie, w swojej wygodniej trumnie.
Odgarnęłam wpadającą mi w oczy grzywkę i podeszłam do okna, by podnieść rolety. Dzień dopiero miał się rozpocząć, choć słońce zdawało się nadal zastanawiać czy to już czas by wyjrzeć nad horyzont. Wylosowałam z szafy legginsy w geometryczny wzór, na który nie dało się patrzeć bez bólu głowy dłużej niż kilkanaście sekund, czarny top i sportowy stanik. Weszłam do łazienki, gdzie ogarnęłam się na tyle, by nie straszyć potencjalnych przechodniów i przebrałam w wybrane wcześniej ubranie.
Znowu podtopiony kot... to jest Rudzielec domagający się uwagi. Założyłam suce szelki i spojrzałam pytająco w stronę klatki Choco, ale ta uznała, że jest zbyt wcześnie by zajmować się czymś innym niż spanie. I taką postawę się chwali.
Gdy zakładałam buty do biegania, Ginger o mało nie wybiła mi oka, tańczac z radości. Westchnęłam, w myślach wkurzając się na Jasona. To nie tak, że nie lubię Ginger, ale czasami nawet mój brat musiał przyznać, że jest nieznośna.
W końcu udało nam się wyjść na poranny spacer. Byłam zaskoczona, że Gi udało się powstrzymać przed poinformowaniem całej dzielnicy o szczęściu jakie ją spotkało. Przeszłyśmy kilkadziesiąt metrów, skręcając do pobliskiego parku, gdzie przyśpieszyłam do biegu, podczas gdy Rudzielec obwąchiwał wszystkie mijane krzaki.
Tak minęła mniej więcej godzina. Słońce zdążyło już wspiąć się dość wysoko, zanim wróciłyśmy do domu. Szczęśliwy Rudzielec natychmiast odmeldował się celem spania, a ja udałam się do łazienki, by wziąć szybki prysznic.
W samej bieliźnie, z mokrymi włosami owiniętymi w beżowy ręcznik przyglądałam się wnętrzu lodówki. Przechyliłam lekko głowę w bok, analizując jej zawartość. Szybko pożałowałam tej decyzji, gdyż ręcznik zaczął zsuwać się z moich włosów. Wyprostowałam więc głowę i powróciłam do poprzedniej czynności. W lodówce były tylko trzy rzeczy: światło, podejrzanie wyglądająca puszka energetyka oraz pomidor. Nie zastanawiając się zbyt długo sięgnęłam po energetyk. Otworzyłam puszkę, podejrzliwie zaglądając do jej wnętrza przez otwór. Chyba nikogo nie zdziwi, że i tak nic w środku nie widziałam. Zawahałam się przed spróbowaniem. Miałam rację. Przypalony kalosz i stara skarpeta, choć nie byłam w stanie określić proporcji tych składników.
- Zawiodłam się na tobie - powiedziałam z wyrzutem, unosząc puszkę na wysokość oczu, a następnie wylewając pozostałą jej zawartość do kuchennego zlewu. - Żegnaj.
Wyrzuciłam puszkę do śmieci, opierając się o blat wyspy. Nienawidzę zakupów spożywczych.
Wyciągnęłam z szafy kolejny zestaw. Tym razem padło na jeansy i biały crop top. Założyłam ciuchy na siebie, i zgarniając z szafki przy drzwiach kluczyki do auta.
Świnia stała na podjeździe. Kolejna pamiątka po bracie. Z nią też nie potrafiłam się rozstać.
Zajmowanie miejsca kierowcy Camaro powoli stawało się dla mnie naturalne. Położyłam ręce na kierownicy. Tu przynajmniej, w przeciwieństwie do siedzenia pasażera, przy prędkości większej niż 20 km/h nie miało się ważenia, że Świnia to sterta niepołączonych ze sobą części, które     po prostu pędzą w jednym kierunku, lecz wystarczy, by zamieniła się wilgotność powietrza, a cała ta bezkształtna masa rozpadnie się w mgnieniu oka. A przynajmniej nie było ono tak silne.
Przekręciłam kluczyk w stacyjce i Świnia zaczęła budzić się do życia. Powoli wytoczyłam się na drogę, uruchamiając jedyną działającą niemal bez zarzutu rzecz w tym samochodzie - radio. Wkrótce wnętrze pojazdu wypełniły pierwsze nuty jakiejś piosenki.
Dość szybko dojechałam do centrum miasta. Ze względu na wciąż stosunkowo wczesną porę, ulice były niemalże puste. Jedynym samochodem na horyzoncie był czarny Chevrolet.
Miałam właśnie skręcać na parking gdy Świnia postanowiła przypomnieć mi dlaczego właśnie tak nazwał ją Jason. Kierownica się zablokowała, a po chwili zgasł też silnik. Wszystko zadziało się na tyle szybko, że kierowca czarnego wozu cudem zdążył się zatrzymać się, ratując w ten sposób dwa zabytki przed uszkodzeniami. Przemknęło mi przez myśl, że Świnia zapewne rozpadłaby się na miliard kawałeczków, a z całej tej sterty wystawałaby tylko moja głowa i ręce trzymające kierownicę.
Mężczyźni w czarnym Chevrolecie wymienili kilka zdań. Właściwie to wyglądało to bardziej jakby kierowca błagał pasażera o darowanie życia. W końcu jednak obaj wysiedli z samochodu, podchodząc w moją stronę.
- Dzięki Świnio - mruknęłam pod nosem.

Dean?

środa, 25 października 2017

Samantha Elizabeth Parker!

Powitajmy Samanthe!
Don't worry about what I'm doing. Worry about why you're worried about what im doing.
Don't worry about what I'm doing. Worry about why you're worried about what im doing.
Samantha Elizabeth Parker | 22 lata | Dziewczyna | Uczennica
 

wtorek, 24 października 2017

od Sama cd. Deana

Usłyszałem jak Dean zaczyna egzorcyzmować rudowłosą. Wreszcie z ust dziewczyny wydobył się czarny dym, równocześnie darła się w niebogłosy. Po zakończeniu egzorcyzmu, usłyszałem jak mój brat szepcze pod nosem bardzo dobrze znane mi "Bitch". Ugryzłem się w język, by nie odpowiedzieć. Ruda upadła na podłogę, podszedłem do niej spokojnie i sprawdziłem puls. Z początku nie czułem nic, ale kilka sekund potem pod moimi palcami czuć było delikatne pulsy.
- Żyje. - oznajmiłem.
- Dzwoń po karetkę. - rozkazał Dean, rzucając się na łóżko - a potem idziemy do baru na ciasto. - pokręciłem głową, śmiejąc się i zabierając telefon do ręki. Usiadłem na przeciwko brata, w oczekiwaniu na karetkę, która przyjechała dosyć szybko. Zabrali dziewczynę i pojechali do najbliższego szpitala.
 - No, Sammy, idziemy na ciasto! - zawołał i klepnąłem mnie po plecach. Kaszlnąłem cicho. - Jak chcesz, to mogę zjeść za ciebie. - Dodał i wzruszył ramionami, mimowolnie się uśmiechnąłem i podążyłem za nim. Nie chciałem oddać mu swojej porcji, ja też nie pogardzę ciastem. Podążałem za nim do baru, nie zajęło nam to dużo czasu. Usiedliśmy przy pierwszym lepszym stoliku i oczekiwaliśmy aż przyjdzie kelnerka. Modliłem się w duchu, by nie była to jakaś laska, którą Dean pewnie będzie podrywać. Ucieszyłbym się nawet z jakiejś starej, zgrzybiałej baby, byleby tylko brat nie zrobił siary. Nie odezwałem się słowem, gdy Dean zamawiał. Po kilkunastu minutach otrzymaliśmy dwa zapakowane ciasta. Zapłaciliśmy i wróciliśmy do pokoju. Blondyn pokroił ciasto na kawałki i wziął je do łóżka, zjadając kawałek po drodze. Włączył radio, leciała znienawidzona przeze mnie piosenka Heat of the moment, autorstwa Asia. Dean rozłożył się na łóżku i wepchnął kolejny kawałek do ust. Spojrzałem na niego, unosząc brwi, dziwiąc się że chce mu się tego tyle jeść.
- Stary, proszę cię. Ciasta są awesome. - powiedział z pełnymi ustami, przy okazji wysypując trochę okruszków na siebie, strzepnął je niedbale dłonią. Wstałem kręcąc głową, gdy rozbrzmiał refren. Trzasnąłem za sobą drzwiami, usłyszałem jeszcze zdziwiony krzyk brata. Zignorowałem go i wyszedłem, nie wiedząc nawet gdzie. Włożyłem rękę do kieszeni, w poszukiwaniu kluczyków ale nigdzie ich nie znalazłem. Dean zabiłby mnie, jakbym wziął Impalę i gdzieś pojechał. Postanowiłem sprawdzić jeszcze kieszeń kurtki, tym razem poczułem kluczyki auta. Otworzyłem drzwi i włożyłem odpowiedni kluczyk do stacyjki, docisnąłem gazu i wyjechałem z parkingu, kierując się w stronę miasta. Włączyłem płytę, celując w AC/DC. Highway to hell zabrzmiało w aucie, pozwoliłem sobie jechać szybciej niż jest to dozwolone. Na skrzyżowaniu zwolniłem i skręciłem w prawo, dojeżdżając do upragnionego celu. Kupiłem kawę, żeby nie było że szlajałem się po pubach czy innych takich. Pojechałem dalej, zainteresowała mnie akcja, jaka odwalała się w jednym z ciemnych zaułków. Dwóch facetów walczyło ze sobą, ten wyższy miał widoczną przewagę i był uzbrojony. Udałem, że skręcam w tamtą stronę, tylko po to, by zobaczyć jak wygląda sytuacja. Niższy krwawił i słaniał się na nogach, jego napastnik krzyczał coś do niego, odwrócił się w stronę czarnej Impali i uśmiechnął krzywo. Jego oczy nie wyróżniały się niczym szczególnym.
- Nie lepiej byłoby, jakby pojedynek był wyrównany? - zapytałem, wysiadając z auta. Mężczyźni spojrzeli na mnie  z niemałym zdziwieniem. Uśmiechnąłem się i zacisnąłem dłonie w pięści, przygotowując się na nieunikniony atak ze strony tego uzbrojonego. Ranny chłopak, z tego co zauważyłem zdążył uciec. Facet przewyższał mnie wagą i wiekiem. Zamachnął się, celując w mój nos. Cofnąłem się, omal nie zaliczając przysłowiowej gleby, przez poślizgnięcie się na kałuży. Mój napastnik uśmiechnął się szyderczo. Odwzajemniłem się mu podobnie, celując w szczękę, nie udało mu się uniknąć ciosu, chociaż i tak nie był tak mocny, jak oczekiwałem. Nie polała się nawet krew. Mężczyzna wyprowadził krótkie i szybkie pchnięcie, które jednak poskutkowało aż za dobrze. Trafił mnie w łuk brwiowy, parę sekund później mój wzrok ograniczony był prawie do minimum. Prawą stronę zasłaniała mi cieknąca krew. Przetarłem gwałtownie ranę, zaciskając zęby i starając się odwdzięczyć podobnym zagraniem. Czarnowłosy facet dostał w nos, usłyszałem chrupnięcie. Czyżbym złamał mu  nos? Tamten tylko przetarł dłonią krew i wrócił do walki. Był lepszy niż oczekiwałem. Wyprowadziłem prawy sierpowy, kierując uderzenie w jego skroń. Nim zdążyłem się zorientować, przeciwnik chwycił mnie za nadgarstek i boleśnie wykręcił, zmuszając do klęknięcia i zmniejszenia bólu. Teraz to on się uśmiechał a ja modliłem się, żeby Dean tu był. A to tylko przez mój głupi pomysł wyjazdu. 
- Naprawdę myślałeś, że będę grać fair? - roześmiał się i podciągnął mnie brutalnie do góry, ciągnąc mnie za kołnierz. Jęknąłem cicho ale wstałem. Przyparł mnie do ściany, blokując jakiekolwiek opcje oddania mu. Wyciągnął nóż i przystawił mi go do gardła, delikatnie go przesuwając. Poczułem szczypanie, ale krew się nie polała. Mało co widziałem, większość to po prostu ciemna, zlana ze sobą plama. Ciecz, która jeszcze przed chwilą lała się strugami z łuku brwiowego, powoli zasychała. Usłyszałem wystrzał, odwróciłem gwałtownie głowę. Od razu tego pożałowałem, pociemniało mi przed oczami. Tę sylwetkę rozpoznałbym wszędzie - Dean. Uśmiechnąłem się delikatnie, próbując nie stracić przytomności.
- Spierdalaj... od mojego brata. - wycedził przez zaciśnięte zęby. Broń była zabezpieczona, chociaż wiedziałem że Dean w moment może to zmienić. Mój napastnik spojrzał na niego ze zdziwieniem, odciągnął nóż od mojego gardła i pokazał nam środkowy palec. - Słyszałeś co mówię, czy mam powtórzyć? - zapytał i podniósł broń, celując prosto w jego głowę. Tamten ruszył sprintem, jakby Dean planował go zabić i spalić jego ciało. Mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Wszystko dobrze Sammy? - zapytał z troską, pokręciłem głową, wciąż nie byłem w pełni świadom tego, jak szybko tamten mężczyzna doprowadził do mojej porażki. - Następnym razem ostrzegaj, że masz ochotę dać się zabić. - warknął, patrząc na swoją dziecinkę.


Dean?

poniedziałek, 23 października 2017

od Deana cd. Sama

Podeszliśmy do Impali, Sam wrzucił broń do bagażnika. Rozprawiliśmy się z Wendigo tak, jak było trzeba. Spojrzałem na uwalone buty Sama. No chyba żart.
- Otrzep buty, nie wsiądziesz tak do mojego auta! - powiedziałem i uniosłem brwi.
- Naprawdę? A co jakbym był umierający? - zapytał z przekąsem, ale posłuchał i wytarł podeszwy o trawę, po czym dał mi je do zaakceptowania. No, ujdzie ~ pomyślałem i wpuściłem go do samochodu.
Wsiadłem i odpaliłem, napawając się dźwiękiem ruszającego silnika.
 Po niedługiej chwili wyjechaliśmy z lasu i zaczęliśmy jazdę normalną drogą. Uznałem, że zaszczycę uszy Sama prawdziwą muzyką i tym samym trochę go rozbudzę. Dochodziła czwarta, ale nie dopuściłbym, żeby zaślinił mi szyby przez sen. Włączyłem AC/DC i uśmiechnąłem się zwycięsko.
Po półtorej godziny czułem już lekkie zmęczenie; co jak co, robotem nie jestem i snu też potrzebuję. Z tego powodu, kiedy jakieś pół godziny później Sam zaproponował mi zmianę, zgodziłem się bez przeszkód. Zjechałem na pobocze, wysiedliśmy z wozu i przesiedliśmy się. Kiedy usiadłem na fotelu pasażera, chłopak agresywnie wykręcił i docisnął pedał gazu. Spojrzałem na niego jak na kretyna, którym zresztą był. To moja dziecinka, jak on ją zepsuje, to ja zepsuję jego. Sam na szczęście zwolnił i jechał spokojniej. W końcu dotarliśmy do znaku nakierowującego na nasz motel. Po paru minutach zjechaliśmy na parking, gdzie Sam się zatrzymał i wyciągnął kluczyki ze stacyjki. Wyszedłem z wozu i zabrałem z bagażnika najpotrzebniejsze rzeczy, po czym poszedłem do naszego pokoju, lekko utykając. Son of a bitch.
W środku od razu skierowałem się pod prysznic. Potrzebowałem tego. Westchnąłem cicho, gdy poczułem gorącą wodę spływającą kaskadami po moich plecach. Szybko zmyłem z siebie wszelki brud. Przez szum płynącej wody przedostał się dźwięk otwierania drzwi. Sammy wrócił.
Niedługo potem wyszedłem z łazienki, nie zadając sobie trudu zakładania koszulki. Sam zabrał swoje ciuchy i poszedł się myć, nie komentując niczego. Ruszyłem w stronę łóżka i rzuciłem się na nie, nie ukrywając przed sobą zmęczenia. Wsunąłem rękę pod poduszkę i zacisnąłem palce na pistolecie. Okryłem się kołdrą porządniej i od razu zasnąłem.
 Obudziłem się wcześniej, niż Sam. Przetarłem twarz dłonią i spojrzałem na brata, który marszczył brwi i mamrotał coś przez sen. Znów ma koszmary. Nagle podniósł się gwałtownie z łóżka, odruchowo zaczesał włosy do tyłu i spojrzał na mnie, jakby chciał się upewnić, że to już nie sen. Już chciałem się odezwać, kiedy usłyszałem walenie do drzwi. Sam westchnął cicho i wstał, chwytając pistolet. Wziąłem swój i podszedłem do ściany, obserwując poczynania brata. Ten odczekał chwilę i otworzył drzwi. Stała za nimi roztrzęsiona, panikująca, rudowłosa dziewczyna. Płakała, była cała we krwi. Pisnęła, gdy zobaczyła broń, więc zgodnie zabezpieczyliśmy pistolety i zaprosiliśmy ją do środka.
- ZAMORDOWAŁAM KOGOŚ! - wrzeszczała. Postanowiłem spróbować ją trochę uspokoić.
 Spojrzałem znacząco na Sama, kiwnął leciutko głową i lekko nią pokręcił, jakby chciał powiedzieć "Nie musisz mi nic mówić".
Zacząłem do niej gadać, co raczej nic nie dawało. Kątem oka zerknąłem nad ramieniem dziewczyny; Sam już wracał z piwem. Podał jej napój - ruda zaraz po przełknięciu zaczęła się krztusić, kaszleć i charczeć, wypluwając trochę na dywan.
- No, tego się nie spodziewałem - westchnął Sam. Rudzielec uznał, że się na mnie rzuci, cofnąłem się jednak o zaledwie dwa kroki, ale to wystarczyło. Uśmiechnąłem się wrednie i odsłoniłem stopą dywan, aby pokazać jej to, co pomoże nam odesłać ją do Piekła. Pułapkę na demony.
Dziewczyna syknęła i rzuciła jakimś wyzwiskiem, zignorowaliśmy je. Nie mogła się ruszyć.
- Co z nią robimy? - zapytał Sam. Wzruszyłem ramionami.
- Exorcizamus te, omnis immundus spiritus, omnis satanica potestas - im więcej mówiłem, tym bardziej krzyczała i miotała się ruda -  omnis incursio infernalis adversarii, omnis legio, omnis congregatio et secta diabolica. Ergo, draco maledicte. Ecclesiam tuam securi tibi facias libertate servire, te rogamus, audi nos. - Dziewczyna wydała z siebie ostateczny krzyk, po chwili z jej ust wyleciał czarny dym, który po chwili zniknął. - Bitch. - dodałem pod nosem.
Dziewczyna upadła, a Sam podszedł do niej i sprawdził jej puls.
- Żyje - oznajmił.
- Dzwoń po karetkę - rzuciłem i położyłem się na łóżku. - A potem idziemy do baru na ciasto.
Chłopak zaśmiał się cicho i pokręcił głową, biorąc do ręki telefon. Niedługo potem na miejscu była karetka, zabrali rudą i pojechali.
- No, Sammy, idziemy na ciasto! - zawołałem i klepnąłem go po plecach. - Jak chcesz, to mogę zjeść za ciebie. - dodałem i wzruszyłem ramionami, kierując się do wyjścia.
Brat jednak nie miał zamiaru oddawać mi swojej porcji - podążał ze mną do baru. Niedługo potem byliśmy na miejscu.  Zajęliśmy jakikolwiek stolik i czekaliśmy, aż podejdzie do nas kelnerka. Długo jej to nie zajęło, już po chwili podeszła i zapytała nas o zamówienie.
- Dwa ciasta wiśniowe na wynos. - powiedziałem.
Pospiesznie oddaliła się, aby po kilkunastu minutach przynieść nam dwa pięknie zapakowane ciasto. Zapłaciliśmy i poszliśmy do pokoju. Kiedy dotarliśmy, niedbale pokroiłem ciasto na kawałki i wziąłem je do łóżka. Przy okazji wziąłem jeden z kawałków do ust i  włączyłem radio. Akurat leciało Heat of the moment zespołu Asia. Rozłożyłem się na łóżku i wepchałem sobie kolejny kawałek. Sam spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- Stary, proszę cię. Ciasta są awesome. - powiedziałem z pełnymi ustami i pokiwałem głową, pewny swojego zdania.
W tym momencie chłopak wstał i wyszedł, kręcąc głową.
- No cooo? - krzyknąłem za nim, kilka okruszków wypadło mi z ust.

Sam?

niedziela, 22 października 2017

od Sama cd. Dean'a

Wrzuciłem broń do bagażnika czarnej Impali i otarłem błoto z twarzy. To polowanie było jednym  z tych gorszych. Dean nie wyglądał lepiej, chociaż i tak wyszliśmy bez szwanku. Przynajmniej było o jedno Wendigo mniej.
- Otrzep buty, nie wsiądziesz tak do mojego auta! - powiedział, spoglądając na moje ubłocone buty. Uśmiechnąłem się, spuszczając wzrok i spoglądając na obuwie. Było uwalone od błota i krwi, do jego dziecinki nie mogłem tak wsiąść.
- Naprawdę? A co jakbym był umierający? - zapytałem z przekąsem i wytarłem podeszwy o trawę, Dean wreszcie zaakceptował stan podeszw i pozwolił mi wsiąść. Zapiąłem pasy i oparłem głowę o szybę, blondyn wyjechał z lasu i po chwili jechaliśmy już normalną drogą. Dochodziła czwarta nad ranem, słońce powoli wstawało. Dean włączył radio, nie musiałem nawet się domyślać co puści - AC/DC. Poranki po polowaniach wydawały się takie spokojne. Wiedziałem, że pewnie niedługo znowu wyjedziemy na jakieś polowanie, więc nie robiłem sobie nadziei na dłuższy odpoczynek. Po dwóch godzinach trasy, zaproponowałem bratu zmianę - na którą; o dziwo chętnie przystał. Zatrzymał się na poboczu i wysiadł, zrobiłem to samo i przesiadłem się na miejsce kierowcy. Gdy blondyn już siedział, wykręciłem i docisnąłem pedał gazu. Dean popatrzył na mnie jak na idiotę, no tak, przecież to jego dziecinka i tylko on może tak szybko jeździć. Zwolniłem do setki i jechałem spokojniej. Wreszcie zauważyliśmy znak który nakierowywał na nasz motel. Uśmiechnąłem się do siebie i zacząłem już szukać  budynku wzrokiem, po kilku minutach jazdy, wreszcie się ukazał. Zjechałem na parking i zatrzymałem auto, wyciągając kluczyki ze stacyjki. Dean zabrał z bagażnika najpotrzebniejsze rzeczy i poszedł do naszego pokoju, lekko utykając. Poszedłem za nim i otworzyłem drzwi, blondyna nigdzie nie było, ale słyszałem jak z łazienki leje się woda. Przeszedłem do prowizorycznej  kuchni i wyjąłem spirytus, podciągnąłem już i tak porwany rękaw. Zacisnąłem zęby, gdy alkohol dostał się do rany. 
- Cholera! - syknąłem, czując nieprzyjemne pieczenie w miejscu zranienia. Odłożyłem "lek" i przemyłem szybko twarz wodą, by nie wyglądać jakbym właśnie wytarzał się w błocie i doprawił morderstwem. Westchnąłem cicho, obydwoje potrzebowaliśmy odpoczynku, który był nam potrzebny jak mało co. Dean wyszedł z łazienki, paradując bez koszulki. Zabrałem swoje ciuchy i poszedłem się umyć, nie komentując tego widoku. Odkręciłem wodę pod prysznicem i umyłem z siebie błoto i krew, moją i wendigo.  Ubrałem się szybko i wyszedłem z łazienki. Dean już spał, z ręką włożoną pod poduszką. Uśmiechnąłem się, pewnie ściskał pistolet albo różaniec. Chociaż bardziej obstawiałem to pierwsze. Blondyn był zmęczony tym polowaniem, tak samo jak ja. Położyłem się na łóżku i  zamknąłem oczy, usypiając od razu.

-  Cześć Sammy. Dawno nie rozmawialiśmy.
- Lucyfer? - zapytałem, rozglądając się po pokoju. W kącie, siedział jakże znajomy gościu - Nick, zwany też Lucyferem. Odetchnąłem, skupiając się na tym, by zignorować gościa.
- Oh, no daj spokój! Byliśmy rok  w klatce! Nie pamiętasz? - uśmiechnął się wrednie, pokój zajął się ogniem. Wiedziałem że to tylko złudzenie, ścisnąłem bliznę na lewej ręce i to wszystko zamigotało. - Chciałem tylko porozmawiać! - powiedział, urywanym głosem. Po chwili zniknął i sen się urwał.

Podniosłem się gwałtownie z łóżka, Dean siedział na swoim  i przyglądał mi się. Zaczesałem włosy do tyłu i spojrzałem na niego, równocześnie upewniając się że to rzeczywistość - nie sen. Mężczyzna chyba chciał się odezwać, ale przerwało mu gwałtowne uderzanie w drzwi. Westchnąłem cicho i wstałem, chwytając pistolet. Odliczyłem po cichu i otworzyłem. Stała tam spanikowana, rudowłosa dziewczyna. Zalewała się łzami a jej ręce i ubrania były całe od krwi i ludzkich flaków. Zapiszczała na widok broni, zabezpieczyliśmy spluwy i zaprosiliśmy ją do środka.
- ZAMORDOWAŁAM KOGOŚ! - Darła się spanikowana, najwidoczniej naprawdę tak było. Dean próbował ją uspokoić, a ja poszedłem nalać jej piwa, z domieszką wody święconej.
- Christo. - szepnąłem do siebie, odwracając się w stronę tamtej dwójki. Dziewczyna wciąż była przy swoich zmysłach. Podałem jej piwo, napiła się go. Zaraz po przełknięciu, zaczęła się krztusić i kaszleć, wydając przy tym nieprzyjemny charkot. Spróbowała wypluć tyle napoju ile dało rady.
- No, tego się nie spodziewałem. - westchnąłem. Dziewczyna spróbowała rzucić się na blondyna, który cofnął się dwa kroki i uśmiechnął się wrednie, odsłaniając dywan nogą. Widać tam było pułapkę na demony. Rudowłosa syknęła wściekle i rzuciła jakimś wyzwiskiem, które puściliśmy mimo uszu, dziewczyna nie mogła się ruszyć.
- Co z nią robimy? - zapytałem Dean'a, który tylko wzruszył ramionami. Nici z naszego odpoczynku...

-----
Dean?

dodać 20$

Dean Winchester!

Powitajmy Dean'a!
Czasem koszmary są prawdziwe.
Dean Winchester | 28 lat | Chłopak | Łowca

wtorek, 17 października 2017

Sam Winchester

Powitajmy Sama!
Spodziewaj się niespodziewanego, a nie spotka Cię rozczarowanie.
Sam Winchester | 24 lata | Chłopak | Łowca
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Wayward Hunters - oficjalne otwarcie!

I.. tak oto następuje ten dzień - oficjalnie otwieramy bloga!
Zapraszamy każdego - wiernego fana supernatural, kogoś kto dopiero zaczyna przygodę z tym serialem, nawet jeżeli nie oglądałeś tego serialu - szybko się połapiesz :)

Nie umiem w powitania :c

Marzyłeś żeby przeżyć przygodę godną Sama i Deana? Albo poczuć się jak Cas? Tutaj możesz stać się jednym z nich. Demony, Anioły, Wendigo i inne stworzenia są prawdziwe,  a my staramy się żeby większość ludzi była nieświadoma tego zagrożenia.


Saving People,
Hunting things,
Faimily business!
Formularze wysyłamy do Jutka17 lub basiak [więcej w zakładce "Formularze"]

~Administracja♥