piątek, 29 grudnia 2017

od Sama cd. Naomi

- Naomi Arrow. Dla przyjaciół Nao, tym bardziej jeśli się ich nie ma. - przedstawiła się dziewczyna.
- Miło mi. - odparłem ciepło.
- Mi również. - powiedziała, ściszając ton.
- Mam nadzieję, że nie weźmiesz mnie za idiotkę, ale tamten gościu, chciał mnie zabić. Biegł na mnie, a ja bez dłuższego zastanowienia strzeliłam mu w kolano, on upadł na ziemię, a ja stałam oszołomiona. Pracownicy strzelnicy podziękowali mi, a ja wyszłam stamtąd z szybkością światła. - powiedziała nieco za szybko. Kurwa mać, przecież ostatnio aż tak źle nie było z tymi wszystkimi morderstwami, co jest? Zamyśliłem się, zastanawiając się czy na pewno to sprawka demonów.
- Halo? Ziemia do Sama. - Naomi pomachała mi ręką przed twarzą, wciąż byłem nieco rozkojarzony, ale wróciłem do żywych. Nie pomyślałem o tym by się pożegnać. Po prostu wstałem i wyszedłem, kierując się do jednej z ciemniejszych uliczek w okolicy. Oparłem się o murek i czekałem, nie miałem bladego pomysłu na kogo czekam, ale po prostu to robiłem. Czas mijał. Wszedł tu mężczyzna, trzymając kobietę za rękę. Byli w pełni świadomi mojej obecności, sięgnąłem po nóż znajdujący się za pasem. Facet uśmiechał się szyderczo, jakby broń nie mogła mu nic zrobić. To dziwne, nawet jeżeli był opętany, zachowywałby się inaczej.
- Christo. - szepnąłem, spoglądając w oczy mężczyzny, potem kobiety. Ten pierwszy patrzył na mnie jak na pojeba, za to osobniczka płci przeciwnej syknęła. Jej oczy zmieniły kolor, który na pewno nie był czarny. Kolor jej oczu był biały jak śnieg, uśmiechała się, ukazując ubabrane od krwi zęby. Mężczyzna krzyknął, gdy gwałtownym ruchem ręki w powietrzu skręciła mu kark. Jego bezwładne ciało opadło na ziemię z głuchym łoskotem. Poruszała ustami, ale nic nie mówiła. Jej chrapliwy głos rozbrzmiewał w mojej głowie, jakby nie było żadnej bariery. Szyderczy śmiech kobiety roznosił się echem w moich myślach. Czyż to nie legendarny Sam Winchester, legenda wśród Łowców, tak samo jak jego brat - Dean Winchester? ~Stul pysk szmato.~ wnerwiłem się na stwora w moim umyśle.
Oh, Sammy! Nie uważasz że to troszkę niemiło, zwracać się do jednego z potężniejszych demonów? Roześmiała się, ten dźwięk był tak irytujący!
~ Coś ważnego ode mnie chcesz, czy po prostu nie masz z kim porozmawiać? ~ Nie zniżałabym się do waszego poziomu, spokojnie! Chcę Ci tylko oznajmić, że świetnie się bawię, gdy widzę jak wypruwasz flaki nad przegraną sprawą!
~ Chyba dla ciebie jest przegrana. ~ kobieta zaczynała mnie irytować. Jej głos wciąż roznosił się echem po mojej głowie.
Jak taki świetny Łowca jak ty, może nie znać mojego imienia? Szydziła z mojego rozkojarzenia, no tak, nie znałem jej imienia. W pamięci próbowałem znaleźć cokolwiek, co naprowadziłoby mnie na jej "gatunek" Minoreta, ćwoku! Podniosła głos, przed oczami zrobiło mi się ciemno.
~Mogłabyś łaskawie zostawić mój umysł w świętym spokoju? ~ zapytałem jej z irytacją. Ze zdziwieniem zarejestrowałem, że nie poruszam ustami. To tak, jakbym rozmawiał ze swoim umysłem. Dziwne wrażenie...
~ Nic o tobie nie słyszałem. Nie wydaje mi się żebyś była taka "sławna" jak mówisz ~ gdybym mógł, roześmiałbym się. Ależ oczywiście że nie kochanie! Ciekawie, nie powiem. Zwłaszcza fragmenty wspomnień o bracie. No tak, przecież zawsze czułeś się inny. To śmieszne, wiesz? Znowu się roześmiała. Kobieta zacisnęła pięść, poczułem jak zimno rozchodzi się po całym moim ciele. Nie było to spowodowane powiewem wiatru, czy zimą. Wcześniej opierałem się o ścianę, teraz dosłownie mnie do niej przyparło. Ciekawe, czy Naomi mnie szukała. Z moim szczęściem, pewnie nie. Dźwięk odbezpieczanej broni upewnił mnie w fakcie, że tak odwalę kitę. Nieźle. Dwa oddane strzały, nie trafiły we mnie, tylko w Minoretę. Zwiała z mojego umysłu, powracając do kobiety. Postrzelona wydała z siebie ciche jęknięcie, a zaraz potem zaczęła się śmiać.
Co ty mi zrobisz, dziecinko? Jej głos poniósł się echem, i tym razem byłem pewny, że Naomi też go słyszała. Na twarzy nastolatki zawitało przerażenie, które zaraz zniknęło pod maską opanowania.

Naomi? :3 Wybacz że tyle czekałaś :v

sobota, 23 grudnia 2017

od Naomi cd. Sama

Gdy kelnerka odeszła, również się przedstawiłam.
- Naomi Arrow. Dla przyjaciół Nao, tym bardziej jeśli się ich nie ma.
- Miło mi. - odpowiedział.
- Mi również. - powiedziałam nieco ciszej.
- Mam nadzieję, że nie weźmiesz mnie za idiotkę, ale tamten gościu, chciał mnie zabić. Biegł na mnie, a ja bez dłuższego zastanowienia strzeliłam mu w kolano, on upadł na ziemię, a ja stałam oszołomiona. Pracownicy strzelnicy podziękowali mi, a ja wyszłam stamtąd z szybkością światła. - powiedziałam, czekajac na odpowiedź.
Sam wyglądał na wystraszonego, gdy to usłyszał. Nic nie odpowiadał.
- Halo? Ziemia do Sama. - powiedziałam machając ręką przed jego twarzą.
Po chwili chłopak wrócił do rzeczywistości, ale wciąż był nie co rozkojarzony.
Wyszedł z kawiarni, jakby nigdy nic. Postanowiłam szybko zjeść to co zamówiłam. W końcu zapłaciłam za to , i byłam głodna. Gdy zjadłam szybko wyszłam z kawiarni, szukać Sama. Błąkałam się po ulicach, ale nigdzie go nie było.

Sam?

od Sama cd. Naomi

Siedziałem znudzony w kawiarni, pijąc kawę i błądząc w internecie. Wyjrzałem przez szybę, gdy usłyszałem syreny policyjne. Zamknąłem laptopa i wrzuciłem go niedbale do torby. Wyszedłem z kawiarni i skierowałem się w stronę parkingu. Włożyłem ręce do kieszeni i zmieniłem zdanie, co do moich planów. Wpierw przydałoby się coś zjeść i może znaleźć jakąś sprawę, ale to drugorzędna rzecz. Wkrótce wigilia, a co się z tym wiąże - przygotowania i zakup prezentów. Niezbyt skupiałem się na otoczeniu, z rozmyślań o świętach wyrwała mnie dziewczyna, która przez przypadek na mnie wpadła.
- Przepraszam, nie chciałam! - powiedziała speszona. Uśmiechnąłem się do niej ciepło.
- Nic się nie stało, wszystko w porządku? - zapytałem, pomagając jej wstać.
- Tak, i jeszcze raz przepraszam! Nie chciałam! - odparła speszona. Otrzepałem niedbale spodnie i pokręciłem głową, twierdząc że nic się nie stało.  Z plecaka dziewczyny wypadł pistolet, nie powiedziałem jej o tym, ale mimowolnie obejrzałem się za nią. Podążyła za moim wzrokiem i spaliła buraka, gdy jej broń, jak gdyby nigdy nic, leżała sobie na chodniku. Zaczerwieniona podniosła broń i szybko schowała ją do plecaka. Rozejrzała się, czy aby nikt nic nie widział. Zagwizdałem cicho, udając zdziwionego.
- Nie dziwi cię, że nastolatka ma przy sobie broń? - zapytała mnie, podnosząc brwi. Pokręciłem głową, powstrzymując się przed wyciągnięciem własnej broni. Wzruszyła ramionami i poszła do przodu, odwróciła się, jakby sprawdzając czy ktoś za nią nie idzie. Kupiłem coś do jedzenia, decydując się zjeść je na miejscu. Przez cały czas widziałem dziewczynę, która na mnie wpadła. To dziwne, albo ona kogoś śledzi, albo to czysty przypadek. Raczej to drugie, ale zaczęła budzić jakieś podejrzenia. Chodzi z bronią w plecaku, nerwowo prowadzi dialogi i nie utrzymuje kontaktu wzrokowego. Siedziałem, popijając kawę. Dziewczyna zauważyła mnie, na jej twarzy zawitał niewielki, chłodny uśmiech. Rozejrzała się i usiadła naprzeciwko mnie, krzyżując ręce na piersiach.
- Do cholery jasnej, co jest? - zapytałem, nieco zirytowany jej tonem, gdy wypowiedziała "śledzisz mnie?". Chciałem zadać jej to samo pytanie, ale sobie odpuściłem. Rozejrzała się wokoło, jakby bała się, że ktoś nas podsłucha. Nie byliśmy sami, ale kij z tym.
- Słyszałeś o tym, co się stało na strzelnicy? - przypomniałem sobie tą akcję z policją i pogotowiem, gdy siedziałem w kawiarni. Odparłem twierdząco i czekałem co powie dziewczyna. Podeszła do nas kelnerka, nieznajoma zamówiła placek i sok. Czyli czeka nas długa rozmowa. - Nie weź mnie za psycholkę czy coś... - zaczęła. Gdybym był "normalnym" człowiekiem, a nie łowcą, wyśmiałbym ją. Teraz byłbym skłonny uwierzyć we wszystko. Jeżeli wyjedzie mi, że widziała jednorożca, zaplatającego warkoczyki, wielkiemu, różowemu psu, to bym uwierzył. - Tu coś się dzieje. I to dosłownie. Jeden facet, jak gdyby nigdy nic, zamordował drugiego. - Nie zdziwiło mnie to zbytnio, chociaż miałem rozkminę, czy gościa coś opętało, czy zrobił to dla własnej satysfakcji.
- Mów dalej. - zachęciłem ją. Spojrzała na mnie jak na debila, ale kontynuowała. Z całej jej opowieści wynikało że mężczyzna był opętany. Zabił drugiego, jakby to był zwykły paintball. Nawet się nie zająknął, gdy przyjechała policja.
- Nie zaczniesz wyzywać mnie od pojebanych? - zapytała, nieco zdziwiona moją powagą.
- Nie, dlaczego bym miał? - odparłem z uśmiechem. - Jesteś łowczynią, nieprawdaż? - obrzuciła mnie chłodnym spojrzeniem i chciała coś powiedzieć, ale przyszła kelnerka z jej zamówieniem. - Sam Winchester. - przedstawiłem się dziewczynie.

Naomi? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

wtorek, 19 grudnia 2017

od Maze cd. Micheala

-Spokojnie... przecież ma pan odszkodowanie na auto czyż nie? Jak nie to masz pecha.- usłyszałam męski głos, odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego mężczyznę o kruczoczarnych włosach i piwnych oczach oraz lekko ciemnej karnacji z jedną słuchawką w uchu.

-Chyba śnisz?! Ona mi zniszczyła auto!- Krzyknął po raz kolejny mężczyzna, czerwony ze złości.

-Jednakże proszę pana. Ona tego nie zrobiła umyślnie. Spadła z wysokość nie wiem, z jakiego powodu i powinna być nieprzytomna. Jednak kij z tym. Nie jej wina- Zaczął brunet, patrząc na niego, obojętnym wzrokiem. Mężczyzna który pomógł mi wstać pożegnał się ze mną i poszedł dodając jeszcze jakby kręciło mi się w głowie żebym zgłosiła się do szpitala.

-Nawet jeśli pan będzie się opierać i pozwie tę piękną panią ja mam swoje kontakty, co wyjdzie panu na to, że pan będzie jej płacić.- zdziwiłam się, że zupełnie obcy facet tak mnie broni. To było nawet trochę... miłe?

-Chyba pan żartuje. Nawet pan ją nie zna, żeby ją chronić tak!-Uniósł się jeszcze raz tym razem ciszej. Zauważyłam że zacisnął zęby po czym złapał go za kurtkę.

-Słuchaj. Nie jestem nastroju na jakieś, kłótnię na ulicy. Jeszcze raz otworzysz tę mordę, i to nie będzie normalny ton, i słowo"przepraszam za nie porozumienie". To nie będę już taki miły niż wcześniej. Masz ubezpieczenie na auto, bo nie sądzę, że z Ciebie jest taki kretyn, żeby nie ubezpieczyć samochodu.- Powiedział stanowczo. Mężczyzna jedynie co pokiwał głową, brunet w tym momencie puścił go, prostując się, sam wsiadł do pojazdu. Auto cudem mu zadziałało po czym pojechał, zgnieciona maska jednak to nie przeszkadzała już kierowcy. Chłopak schował ręce w kieszenie u kurtki z futrzanym kapturem. Spojrzał na mnie, patrzyłam na niego zdziwiona. On jedynie zaśmiał się krótko, po czym wyciągnął rękę w moją stronę.

-Wiem nie typowe spotkanie, lecz komiczne. Jestem Micheal Loit, jednak nazywają mnie jeleń.- Powiedział rozbawiony oraz lekko uśmiechnięty. Wstałam i także wyciągnęłam do niego rękę.

-Mazikeen Morningstar. Ale wystarczy zwykłe Maze- uśmiechnęłam się.

-A więc... spadłaś z dwudziestu pięter?- spytał chcąc za pewne dowiedzieć się dlaczego jednak nawet ja nie znałam odpowiedzi na to pytanie.

-Na to wygląda. Ale nie pytaj dlaczego. Kompletnie nie pamiętam nic co mogłoby mnie do tego do prowadzić- odpowiedziałam zmieszana.

-Okey- uśmiechnął się.

-Wiem... że to może dziwnie zabrzmi ale mogłabym spędzić z tobą trochę czasu? Kompletnie nie wiem gdzie jestem i co ja tu robię...- zapytałam go z nadzieją na twierdzącą odpowiedź. Zaczął padać śnieg. Zrobiło mi się bardzo zimno bo nie miałam na sobie żadnej kurtki.



Jeleniu? :3 przepraszam że krótkie xD

od Meg

Nasienie szatana, jakim jest budzik w moim telefonie. Zakłócił on przepiękną ciszę w sypialni, a także mój sen. Wymruczałam serię przekleństw skierowaną do urządzenia i niechętnie się podniosłam. Po czym nastąpił standardowy poranny rytuał. Śniadanie, prysznic i przygotowanie do pracy. Spojrzałam na godzinę, była dopiero szósta rano. Wyszłam z domu, zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam do pracy. Nie chciało mi się iść na piechotę więc wybrałam komunikację miejską. Przejechałam trzy przystanki i w końcu wysiadłam dosłownie pod bramą. Poprawiłam torbę na ramieniu i przeszłam przez żelazne wrota. Oczywiście musiałam minąć strażnika, aby mi ją otworzył. Mijałam po drodze wybiegi z przeróżnymi gatunkami zwierząt. Tak pracowałam w zoo, a dokładnie byłam opiekunem i treserem dużych kotów. W biurze podpisałam listę obecności, po czym udałam się do szatni i tam przebrałam w spodnie moro i czarną bokserkę. Na ramiona zarzuciłam roboczą kurtkę, zabrałam wiadro mięsa i ruszyłam do moich ulubionych lwów. Miałam jeszcze trzy godziny do otwarcia więc nikogo tutaj nie było. Weszłam na wybieg moich podopiecznych. Rozejrzałam się jeszcze raz, aby mieć pewność, że nikt mnie nie widzi. Po czym zmieniłam się w lwicę. Stado powitało mnie bardzo radośnie. Spędziłam z nimi trochę czasu aż w końcu trzeba było zająć się pracą. Wróciłam do ludzkiej formy i zajęłam się robotą.
Po kilku godzinach zakończyłam pracę. Siedziałam w szatni i pakowałam do szafki ubrania. Miałam już wychodzić, kiedy przyszła kierowniczka.
- Witaj Meg. - Uśmiechnęła się dużo starsza ode mnie kobieta.
- Witam, stało się coś? - Alexis nigdy nie przychodziła tutaj bez powodu.
- Jest problem... William niestety wylądował w szpitalu ze złamaną nogą i nie może zająć się naszymi maleństwami.
- Przykro mi... Czyli mam się nimi zająć?
- Dokładnie. Kira i Sybir powinny być już gotowe. Aaron wszystko Ci opowie. Teraz muszę uciekać, do widzenia.
- Do widzenia. - Odpowiedziałam i zamknęłam szafkę. Teraz muszę zabrać pracę ze sobą. Westchnęłam cicho i wyszłam na zewnątrz. Tam już czekał na mnie chłopak o dwa lata starszy ode mnie oraz moi nowi podopieczni. Znajomy wytłumaczył mi, że samica została odebrana przemytnikom, a samca odrzuciła matka. Kucnęłam przy dwóch klatkach i moim oczom ukazała się młoda puma oraz lew. Uśmiechnęłam się do nich. Mimo tego, co przeszły nadal były ciekawe świata.
Pogadałam jeszcze chwilkę z chłopakiem. Dał mi stos kartek z informacjami o nowych pupilach. Później wszyscy załadowaliśmy się do auta i pojechaliśmy do mnie. Zajmowałam się już wcześniej dużymi kotami więc miałam dom przystosowany do ich pobytu tak samo, jak podwórko. Na miejscu chłopak pomógł mi przynieść wszystkie rzeczy do środka. Na końcu wnieśliśmy zwierzaki. Odstawiliśmy bezpiecznie transportery i otworzyliśmy je. Jako pierwsza wyszła dwumiesięczna lwica, samczyk trochę się ociągał. W końcu nabrał pewności i wyszedł. Kilka minut później zajęły się zabawą.
*** tydzień później ***
Nadszedł dzień, w którym mieliśmy odwiedzić miejscowy szpital dziecięcy. Kira i Sybir już się do mnie przyzwyczaiły, a nawet zaczęły mi niezwykle ufać. Zapakowałam do auta wszystkie niezbędne rzeczy oraz zwierzaki. Byliśmy na miejscu przed czasem więc młode miały chwilę, aby się przyzwyczaić. Założyłam im szelki i podpięłam smycze. O wyznaczonej porze rozpoczęłam prezentację zwierzaków. Poza mną przyjechała jeszcze jedna pracownica parku zoologicznego, Cassie. Przywiozła ze sobą sowę pójdźkę i młodego orła. Dzieciaki były szczęśliwe, a to chyba w tym wszystkim najważniejsze. Po zakończonym pokazie zaczęłam się zbierać, pracownicy szpitala pomogli mi zanieść rzeczy do samochodu. Ja szłam za kilka kroków za nimi z Kirą i Sybirem. Ludzie patrzyli się na mnie z ogromnym zainteresowaniem. W końcu nie każdego dnia widzi się dziewczynę z młodym lwem i kuguarem. Tym bardziej wychodzącą ze szpitala..

Ktoś? Coś?

od Ricka

*

Jadę właśnie do Kansas. mam się tam zatrzymać na jakiś czas. Mam dokończyć jakiś pakt czy coś takiego. Wiem tyle że muszę zabić żonę jakiegoś faceta. Zgaduję że go zdradza i dlatego zachciał się jej pozbyć. Klasyka, nic ciekawego. Daliby mi może jakieś ciekawsze zadanie a nie zabicie kobiety, z którą nawet nie będę mógł się pobić. Gorzej być nie mogło.
-Na kiego tak skaczesz po tych siedzeniach?! Ogarnij się Luc! Rozwalisz siedzenia!- wydarłem się na wilka któremu zaczęło się nudzić.
-Masz wielkie szczęście że jeszcze żyjesz, naprawdę- powiedziałem do niego szczerze. Ostatnio coraz bardziej mnie wkurza. Pies w odpowiedzi zacisnął zęby na moim ramieniu i warknął ciągnąc mnie za kurtkę.
-Spieprzaj, nie mam ochoty na zabawy zresztą i tak prowadzę- burknąłem. Lucper uspokoił się trochę i wręcz rozłożył na tylnych siedzeniach. Zauważyłem wielki napis ,,Kansas" przez co ucieszyłem się choć w jednym stopniu.






*



Było coś koło siódmej rano. Nie było tłumów na moje szczęście jednak i tak wolałem jakąś godzinę czekać aż wyjdzie z domu swojego kochasia. Wreszcie się doczekałem, wychodziła właśnie z bloku.
-Zostajesz, nie pozwolę byś mi to spierdolił jak ostatnio- powiedziałem do wilka który spojrzał na mnie z nadzieją że go zabiorę. Wyszedłem z auta, biorąc ze sobą nóż i zakładając rękawiczki. Zarzuciłem kaptur na głowę po czym zacząłem powoli iść za swoją ofiarą. Chyba po paru minutach zorientowała się że za nią idę bo skręciła w ciemną uliczkę właściwie ułatwiając mi robotę.
-Przepraszam! Zapomniała pani o czymś!- krzyknąłem za nią. Odwróciła się, jednak po chwili opadła martwa na ziemię. Leżała z głęboko wbitym nożem w samo serce. W sumie szybko poszło.
-Zapomniała pani pożegnać się z życiem- zaśmiałem się wyjmując z jej skóry nóż.
-Oj strasznie mi go pobrudziłaś, wiesz?- uśmiechnąłem się szaleńczo, po czym wytarłem broń z krwi. Po skończonej robocie poszedłem jak niby nigdy nic do auta, nawet nie martwiąc się czy ktoś znajdzie ciało i wyrzuciłem rękawiczki. Postanowiłem pojechać napić się kawy czy coś takiego.



*



Zaparkowałem przy najbliższym Starbucksie. Zamówiłem jakąś mocną kawę i szybko wróciłem do swojego auta z napojem bogów. Na moje nieszczęście zastałem je w szczątkach. Jakiś debil wjechał w mojego mustanga, totalnie go demolując. Przypomniałem sobie, że przecież wilk został w środku. Po chwili jednak zauważyłem psa, który gryzł sprawcę wypadku. Osłaniał głowę przez co nie mogłem zobaczyć jego twarzy.
-Ty idioto, rozwaliłeś mi brykę!- warknąłem, przytrzymując Lucpera. Wstał a dopiero wtedy żałowałem że cokolwiek powiedziałem. Stałem właśnie przed łowcą który goni mnie od miesięcy i jakimś cholernym cudem stoi tuż przede mną. Ten także mnie rozpoznał bo na mój widok zrobił wściekłą minę.
-Siemasz Chris- pomachałem do niego, wymuszając uśmiech- dawno się nie widzieliśmy co nie?
-Tak, dość dawno- wycedził przez zaciśnięte zęby. Zauważyłem że chowa rękę do kieszeni i zauważyłem że ma tam nóż.
-Po co ten język nienawiści? No nie bądź taki.- starałem się zachować spokój. Zmierzył mnie wzrokiem, podniosłem ręce do góry w geście poddania.
-Ups- uśmiechnąłem się zwycięsko. Podnosząc ręce puściłem Lucpera który szybko rzucił się na niego. Wziąłem plecak z auta, przełożyłem przez jedno ramię i pobiegłem przed siebie dość daleko. Po dwudziestu minutach biegu zatrzymałem się w parku. Luc szybko mnie dogonił, wyjąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem po pomoc drogową by odwieźli moje auto do naprawy.
-Nie wiele brakowało. Ale nie zabiję go, za bardzo go lubię- zaśmiałem się. Po chwili dostałem czymś w plecy. Okazało się że to jakieś dziesięcioletnie dzieciaki we mnie rzucają śnieżkami. Szczerze? Nienawidzę dzieci.
-Spieprzać mi stąd, bo jak nie to powyrywam wam te ręce- zagroziłem im jednak one nic sobie z tego nie robiły. Znowu oberwałem tyle że tym razem większą ilością niż poprzednio. Chciałem do nich podbiec jednak poślizgnąłem się na lodzie i jęknąłem z bólu. Dostałem ostatni raz śniegiem w twarz po czym dzieciaki uciekły.
-Zabije...- warknąłem.
-Uspokój się, to tylko dzieci- usłyszałem czyjś śmiech.





Tajemniczy śmieszku lub śmieszko? :3 (ludu niech parę osób odpowie chce spamu xD)

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Od Naomi cd. Sama

 Przyjechałam na strzelnicę. Nie było wielu ludzi. W końcu jest poniedziałek, wszyscy w pracy. Wyjęłam mój ukochany pistolet, który traktuję jak swojego zwierzaka ( tak to jest, gdy nie można mieć psa albo innego słodziaka...).
- Dobra Tess, strzelamy. - wyszeptałam do pistoletu. Następnie chwyciłam spust, i zaczęłam strzelać.Zauważyłam, że jednego gościa coś opętało. Zabił tego, który był koło mnie. Trup padł na ziemie, koło moich nóg leżał trup. A tamten poj*b chciał strzelić do mnie. Szybko zbliżał się w moją stronę. Strzeliłam mu w kolano, on upadł i wyciągał pistolet. Pracownicy strzelnicy zadzwonili na policje, i poszli go powstrzymać. Nawet mi podziękowali, za strzelenie mu w kolano. Miałam dosyć emocji, jak na jeden dzień. Włożyłam moją kochaną Tess, do plecaka i poszłam do miasta kupić sobie coś do jedzenia. Szłam po mieście zastanawiając się na co mam ochotę. Zamyśliłam się i wpadłam na gościa. potknęłam się i upadłam na ziemie.
- Przepraszam, nie chciałam! - powiedziałam ze strachem.
- Nic się nie stało, wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak, i jeszcze raz przepraszam! Nie chciałam! - odpowiedziałam.

Sam?

sobota, 16 grudnia 2017

piątek, 15 grudnia 2017

Od Micheala c.d Maze

-Spokojnie... przecież ma pan odszkodowanie na auto czyż nie? Jak nie to masz pecha.-Powiedziałem, podchodząc bliżej do nich, z jedną słuchawką w uchu.
-Chyba śnisz?! Ona mi zniszczyła auto!- Krzyknął po raz kolejny mężczyzna, czerwony ze złości. Prawdę mówiąc, wyglądał dla mnie jak taki hardy pomidor teraz.
-Jednakże proszę pana. Ona tego nie zrobiła umyślnie. Spadła z wysokość nie wiem, z jakiego powodu i powinna być nieprzytomna. Jednak kij z tym. Nie jej wina- Oznajmiłem, patrząc na niego, obojętnym wzrokiem. Po czym dodałem, nie dając do słowa dojść mężczyźnie.
-Nawet jeśli pan będzie się opierać i pozwie tę piękną panią ja mam swoje kontakty, co wyjdzie panu na to, że pan będzie jej płacić.- Nawet się nie zająknąłem, oczywiście skłamałem, może i mam kontakty jednakże adwokat, nie przyjedzie do USA z Hiszpanii. Mężczyzna spojrzał na mnie, nie dowierzając, co powiedziałem.
-Chyba pan żartuje. Nawet pan ją nie zna, żeby ją chronić tak!-Uniósł się jeszcze raz tym razem ciszej. Zacisnąłem zęby, biorąc go za kurtkę.
-Słuchaj. Nie jestem nastroju na jakieś, kłótnię na ulicy. Jeszcze raz otworzysz tę mordę, i to nie będzie normalny ton, i słowo"przepraszam za nie porozumienie". To nie będę już taki miły niż wcześniej. Masz ubezpieczenie na auto, bo nie sądzę, że z Ciebie jest taki kretyn, żeby nie ubezpieczyć samochodu.- Powiedziałem, patrząc już na niego gniewem. Chce to normalnie jak człowiek, rozegrać, a to tego, muszę się stosować siłą no nieźle. Mężczyzna jedynie co pokiwał głową, ja w tym momencie puściłem, prostując się, sam wsiadł do pojazdu. Co DZIAŁ sam się zdziwiłem. Po czym pojechał, zgnieciona maska jednak to nie przeszkadzało już kierowcy. Schowałem ręce w kieszenie u kurtki z futrzanym kapturem. Spojrzałem się na kobietę, co jedynie patrzyła się na to zdziwiona. Ja jedynie zaśmiałem się krótko, po czym wyciągnąłem rękę, w jej stronę.
-Wiem nie typowe spotkanie, lecz komiczne. Jestem Micheal Loit, jednak nazywają mnie jeleń.- Powiedziałem rozbawiony oraz lekko uśmiechnięty.


Maze? 

Micheal Loit

Powitajmy Micheala!
 
Cisza bywa mordercza
Micheal Loit | 24 lata | Mężczyzna | Łowca

od Maze

*
Odetchnij proszę nocy oparem
na lustra oczu opadającym
i wypij do dna snów pełną czarę
odnajdziesz siebie wśród sennych pnączy

Spójrz jak obrazy mgielnych pajęczyn
maluję nocą białym pędzelkiem
a czerń pod bielą stłamszona jęczy
łzy zamieniając w gwiazdy maleńkie

Pozbieraj kwiaty pieszczone wiatrem,
niech pejzaż zmysłów stanie się płótnem
i rozpal we mnie ogromną watrę
bo gdy zasypiam zimno okrutnie*


*

Wszystko osnute mgłą. W tle stłumione krzyki. Ludzie dookoła, czuję ich. Powoli otwieram oczy i budzę się ze snu...
-Nic się pani nie stało?- jakiś czterdziestoletni mężczyzna pomaga mi wstać. Nadal słyszę krzyki. Piekielnie drażniące uszy.
-Nie, nic takiego- odpowiedziałam chwiejąc się na nogach. Obraz w około wirował, po chwili wrócił do pierwotnego stanu.
-Na pewno? Spadła pani z dużej wysokości- znów usłyszałam ten sam głos. Zaraz... Jak to spadłam?
-Ta wariatka spadła mi prosto na auto!- krzyk stał się już wyraźniejszy. Rozejrzałam się powoli rozumiejąc usłyszane słowa. Rzeczywiście stałam na aucie które teraz było kompletnie wgniecione w ziemię. Nie pamiętałam nic co się przed chwilą mogło stać.
-Ogarnij się człowieku! Nie widzisz że ona potrzebuje pomocy? Właśnie skoczyła z ponad dwudziestu pięter i nic jej się nie stało to cud!- zabrał głos ten sam mężczyzna co pomógł mi wstać.
-Nie obchodzi mnie to! Ktoś musi za to zapłacić!- wnerwiały mnie już jego krzyki. Najchętniej podeszłabym do niego i najzwyklej w świecie wyrwała mu te gardło.
-Niech się Pani nie przejmuje... Na pewno wszystko w porządku?- upewniał się.
-Tak. Ale odrobinę kręci mi się w głowie- odpowiedziałam czując znów zawroty głowy. Zeszliśmy w końcu z auta i usiadłam na pobliskiej ławce.
-Ja tak tego nie zostawię, zapłacisz za szkody i to natychmiast!- podszedł do mnie mężczyzna.
-Spokojnie...- usłyszałam jakiś głos za plecami.


Tajemniczy głosie? xD może odpowiedzieć kilka osób  B) dlaczego nie?
 
* Wiersz autorstwa Maze. *
 
P.A obowiązują

Rick Morgan

Powitajmy Rick'a!
Co mnie nie zabije... lepiej niech zacznie uciekać, bo nie ręczę za moje postępowanie i to co trzymam w ręce
 
Rick Morgan | 24 lata | Mężczyzna | Demon

czwartek, 14 grudnia 2017

od Megan - event świąteczny [drastyczne fragmenty]

Opowiadanie może zawierać dość drastyczne sceny. Czytasz na własną odpowiedzialność.

Półmrok zapanował już ulicami miasta. Odetchnęłam głęboko rześkim powietrzem. Do nozdrzy wdarło się lodowate powietrze. Rtęć w termometrze od kilku dni nie wychodziła ponad zera stopni Celsjusza. Zeszłam powoli po schodkach kamienicy. Moje łapki zapadały się w miękkim i puchatym śniegu zostawiając ślady. Podążałam ulicami miasta bez jakiegokolwiek celu. Lubiłam patrzeć na ludzi jak są w pędzie. Teraz jednak zostały zaledwie kilka dni do świąt Bożego Narodzenia. Więc gonitwa stała się wyścigiem szczurów. Każdy chciał załatwić wszystko jak najszybciej, najlepiej i najtaniej. Ten czas powinien być pełen narodzin i szczęścia. W końcu niedługo są kolejne urodziny Jezusa. Osobiście uważam, że to tylko pic na wodę, aby pożerać się, z której rodziną nie spotyka się na co dzień i odbębnić na szybko to spotkanie, aby kolejny rok ich unikać. Westchnęłam bezsilnie i wskoczyłam na murek otaczający park. Z tego miejsca mogłam uważniej obserwować innych, a także żaden pies mnie nie dosięgał. Przeciągnęłam się i ułożyłam wygodnie.
Po kilku minutach mój wzrok przyciągnął mężczyzna. Miał obłęd w oczach. Oddychał szybko i nie myślał racjonalnie. Potrącał i tak poirytowanych już ludzi aż w końcu upadł. Jak się okazało przeszkodą nie do pokonania był betonowy kosz na śmieci. Nieznajomy podniósł się i odszedł w swoim kierunku. Coraz odwracał się tylko i spoglądał w ciemną uliczkę. Zaintrygowało mnie jego zachowanie oraz czego tak bardzo się wystraszył. Podniosłam się do pozycji siedzącej, ale nieznajomego już nie było. Ciekawość co kryje się w uliczce była ode mnie silniejsza. Zeskoczyłam na śnieżnobiałą powłokę otulającą chodniki i ziemię. Powolnym i ostrożnym krokiem ruszyłam w wybranym przez siebie celu. W końcu natknęłam się na ślady mężczyzny. Teraz w sumie nie byłam taka pewna czy chcę tam zaglądać. Bo co jeśli okaże się, że znajdę jakieś strzykawki? Decyzję już podjęłam i ruszyłam dalej. Światła ozdób ulicznych nie biły już takim mocnym blaskiem, a wokół panował odór. Rozejrzałam się dookoła, nie było tu nic ciekawego. Jednak coś pchało mnie głębiej i głębiej. Wszelkie odgłosy miasta zostały stłumione. Stąpałam najciszej jak się da obserwując uważnie każdy karton i kosz. Nagle zimna powierzchnia zrobiła się mokra i... ciepła. Zdezorientowana podniosłam łapę. Sierść miałam pokrytą we krwi. Moje oczy zrobiły się większe, a przede mną nie było już śniegu, tylko duża szkarłatnoczerwona kałuża. Cofnęłam się. Na murze przede mną tym samym płynem ktoś napisał "Teraz wisi on, a następny będziesz Ty!"
Nie chciałam podnosić głowy, ale kolejny raz nieznana siła mnie do tego zmusiła. To był błąd. Między budynkami rozciągały się metalowe linki, które były przyczepione do schodów przeciwpożarowych. Na nich wisiało ciało młodej kobiety. Była naga, głowa zwisała bezwładnie na piersi. Kostki miała związane razem, a dłonie rozpostarte przewiązane tym samym metalem. Wyglądała trochę niczym ukrzyżowany Jezus. Z jednym wyjątkiem... Zza jej pleców wystawało coś w rodzaju skrzydeł. Minęła chwila nim okrążyłam plamę krwi i stanęłam pod murem. Teraz widziałam dokładnie czym były owe "skrzydła". Ktoś z bestialską wyobraźnią rozciął skórę na jej skórę na plecach za pomocą jakiegoś tępego narzędzia. W efekcie tego odłączył jej żebra od kręgosłupa. Następnie musiał rozłożyć je na boki. Skóra razem ze wszystkimi tkankami przylegała do kości. Na barkach ofiary leżały jej płuca... Skąd wiem jak on to zrobił? To właśnie jedna z tortur i kar śmierci wykorzystywanych w nordyckich legendach. To, w jaki sposób zginęła ta bezbronna, młoda kobieta inaczej nazywa się krwawym orłem.
Nie wytrzymałam. Uciekłam stamtąd jak najszybciej. Przebiegłam przez krew brudząc łapy i zostawiając za sobą czerwony ślad. Wpadałam na ludzi oraz podchodziłam im pod nogi. Kilku z nich wylądowało na ziemi. Jednak nie przejmowałam się nimi. W głowie miałam tylko obrazek tej nieznajomej. Chciałam jak najszybciej o tym zapomnieć. Biegłam przed siebie jakiś czas, nie wiem jak długo i jak daleko. Uspokoiłam się będąc na drugim końcu miasta. Chodź jeszcze do mnie nie docierało co tak naprawdę się stało.
Wróciłam do domu w środku nocy. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się do łóżka. Nie mogłam zasnąć, cały czas widziałam tę dziewczynę.
***
Obudziłam się wczesnym rankiem. O ile można było nazwać snem kilkuminutową drzemkę. Usiadłam w salonie przed telewizorem i włączyłam go. Jednak był to kolejny błąd. W wiadomościach była mowa o wczorajszym wydarzeniu. Policja poszukuje świadków tego wydarzenia, którzy mogliby choć w jak najmniejszym stopniu naprowadzić ich do mordercy. Odetchnęłam głęboko i znowu zobaczyłam ten drastyczny obraz...
CDN.

środa, 13 grudnia 2017

piątek, 8 grudnia 2017

od Samanty cd. Deana

- Jestem Dean - przedstawił się pasażer impali.
- Sam - zrobiłam to samo.
W międzyczasie Dean zdążył naprawić prawdopodobną przyczynę całej tej sytuacji. Zamknął maskę samochodu.
- Powinno działać - oznajmił chłodno.
"Oby" przemknęło mi przez myśl. Bądź co bądź to Świnia i nigdy nie wiadomo kiedy i co się w niej zepsuje.
- Dzięki - odezwałam się z lekką niepewnością, bo doskonale widać było, że mężczyzna najchętniej by mnie zatłukł kluczem francuskim zamiast mi pomóc (a i to w wersji bardzo optymistycznej). - Jeszcze raz przepraszam.
- Nic się nie stało - odezwał się kierowca czarnego wozu. - A teraz wybacz, ale musimy już jechać - dodał, lekko popychając swojego towarzysza w stronę ich auta.
W odpowiedzi pokiwałam tylko głową i sama również wróciłam do samochodu. Usiadłam za kierownicą, ale przez chwilę zawahałam się przed odpaleniem silnika.
"Błagam, zadziałaj."
Przekręciłam kluczyk i prawie 250 koni mechanicznych powoli obudziło się do życia. "Oh gods... dzięki." pogłaskałam Świnię po kierownicy i odjechałam.
Reszta drogi do sklepu minęła w spokoju. Na szczęście. Weszłam do niedużego, wciąż jeszcze opustoszałego sklepu. Dzięki wczesnej porze udało mi się uniknąć slalomu między kupującymi w ciasnych alejkach oraz czekania w kolejce do kasy. To sprawiało, że proces kupowania jedzenia stawał się nawet znośny.
Szczęśliwa, że mam to za sobą wsadziłam zakupy do bagażnika Camaro, po czym ruszyłam w drogę powrotna do domu. Gdy tylko otworzyłam drzwi powitały mnie dwa merdające ogony. Odstawiłam zakupy na kuchenny blat i przywitałam się z psami. Uśmiechnęłam się, włączając radio i zaczęłam przygotowywać sobie śniadanie.

Dean?

środa, 6 grudnia 2017

Świątecznie i nadnaturalnie!

Z okazji zbliżających się świąt, i my będziemy je obchodzić, tylko w trochę innym stylu!
Konkurs jest prosty, napisać opowiadanie od 800 słów. Zgłoszenia będę rozpatrywać pod kątem:

- Ilości słów
- Staranności
- Pozostaniu w temacie
- Zachowaniu zasad konkursu.

Tematem przewodnim jest tutaj Horror i dreszcz grozy podczas świąt. Jeżeli nie masz pomysłu na dokładny temat to możesz skorzystać z któregoś z nich:

- Koszmar
- "cud" świąt
- Krew na sutannie

Zasady:


1. Plagiat karany jest całkowitym usunięciem z konkursu i ostrzeżeniem.
2. Opowiadanie nie może zawierać mniej niż 800 słów.
3. Powinno być napisane z dreszczykiem.
4. Można dodawać postacie niezależne.
5. Zgadzam się na uśmiercenie NPC/dzikiego przechodnia.
6. Akcja powinna rozgrywać się na terenie USA.
7. Opowiadanie nie może być kontynuacją żadnej serii.
8. Zgłoszenie równoznaczne jest z wysłaniem opowiadania
9. Tytuł opowiadania powinien nawiązywać do tematu
10. Zgłoszenie do konkursu niweluje ostrzeżenie za brak opowiadań.





Wesołego, Shadow :3

poniedziałek, 4 grudnia 2017

od Sama cd. Deana

Dean się ogarnął i poprosił gościa o pójście sobie. Wymalowany facet poszedł sobie a ja odetchnąłem z ulgą, kto to gówno wymyślił?
- Wielkie dzięki - mruknąłem, klnąc siarczyście pod nosem.
- Ja wiem, braciszku, ja wiem - Klepnął mnie po plecach i pokręcił głową, wciąż się śmiejąc. Zabrałem ostatni kawałek ciasta do rąk i go zjadłem. Dean zmierzył mnie rozbawionym wzrokiem, ta część placka była moja i liczyłem że będę mógł zjeść ją w spokoju, bez większych ekscesów.
- Dobre, co? - zagadał, pokiwałem głową. Dokończyłem ciasto i zapłaciłem, Dean studiował mapkę. Podążałem za bratem, nie mając ochoty się zgubić, jeszcze coś mu odpierdoli i będzie trzeba go ratować. Jeździł palcem po wymiętym papierku, zajrzałem mu przez ramię. Lamy?
- Chodź, Sam, idziemy zobaczyć lamy - Poruszył brwiami, parsknąłem śmiechem. Po szybkim ogarnięciu dzikiego napadu głupawki wyszliśmy z kawiarni. Obejrzałem się za siebie, patrząc czy nic nie zostawiliśmy. Po utwierdzeniu się w przekonaniu, że chyba nic gorszego dzisiaj nie może się stać, no chyba że całkiem "przypadkiem" czyiś mózg wyląduje na ścianie. To też możliwość. Dean szedł przodem, ja lekko z tyłu. Było tu pusto, więc w razie zbłaźnienia się któregoś z nas raczej nikt tego nie zobaczy. Najwidoczniej wywołałem wilka z lasu, bo po kilku krokach, cudownie się wyjebałem.
- Kuuuurwa... - jęknąłem i zamknąłem oczy, nie no, super. Dean zaczął się śmiać i uderzać dłonią w udo. Wstałem i otrzepałem z siebie syf. - Chodźmy dalej - mruknąłem, nie było mi do śmiechu, ale i tak to musiało wyglądać komicznie. Uśmiechnąłem się lekko. Dean pokiwał głową i szedł dalej. Poczułem szturchnięcie łokciem od brata. Wskazał głową sklep z pamiątkami, no to niezłe lamy. Uniosłem lekko kąciki ust w uśmiechu. Przewróciłem oczami i podążyłem za blondynem. Poburczałem pod nosem, ale i tak za nim polazłem. W sklepie było dużo pluszaków, magnesów i innych pierdół. Przyglądałem się wszystkiemu, zastanawiając się jaki sens ma robienie gumowych węży, które i tak od razu wyrzucane są do kosza? Moją uwagę jednak zwróciły książki z różnymi miejskimi legendami, przewertowałem książkę i odłożyłem ją na półkę.
- Zobacz Sammy. - usłyszałem za sobą. Odwróciłem się do brata. - Mam coś dla ciebie. - powiedział, uśmiechając się jak dziecko które dostało lizaka. Wręczył mi wielkiego pluszowego łosia, który był cholernie miękki. Popatrzyłem na niego jak na idiotę, ale zacząłem się śmiać. Chwyciłem pluszaka wygodniej i zabrałem mapę bratu. Poszliśmy wreszcie do tych lam, które miały na nas jak i na cały tłum wywalone.  Jedna z nich, gruba i najciemniejsza podeszła tu i splunęła, trafiła pod nogi Deana, który prawie zszedł na zawał. Roześmiałem się i poklepałem go, wsadzając łosia pod pachę. Blondyn nie był zbyt zadowolony z faktu bliskiego spotkania ze śliną stworzenia. Po drodze minęliśmy żółwie i foki, potem weszliśmy do małpiarni. Zakaszlałem, czując odór gorszy od gnijącego ciała kilkudniowego trupa. Dean zrobił to samo, przytknął rękaw do nosa, wdychając zapach swojej kurtki. Szybko przeszliśmy do końca i wyszliśmy z dosyć dużego pomieszczenia. Z głośników wydobył się spokojny głos kobiety.
- Prosimy wszystkich o opuszczenie zoo. Ochrona zaprowadzi państwa do najbliższego wyjścia. - na chwilę przerwała. - Zapraszamy ponownie i przepraszamy za kłopot! - zakończyła komunikat. Popatrzyłem na Deana, to oczywiste że zostaniemy. Odnieśliśmy rzeczy do Impali i zabraliśmy jakieś identyfikatory. Dwóch mężczyzn powstrzymało nas od wparadowania od tak do zoo. Pokazaliśmy plakietki, z niewielką arogancją. Przesunęli się i wpuścili nas. Policja skierowała nas do lasu, gdzie były dzikie zwierzęta, zaraz po porze obiadowej. Pozbierano wszystkie drapieżniki i odprowadzono do klatek, by nie utrudniały "śledztwa". Syknąłem cicho, gdy na drzewie zauważyliśmy zwisające ciało młodej dziewczyny. Była cała poraniona, nie było szans na przeżycie.
- Japierdole. - zaklął Dean, cały zirytowany.
- Wendigo? - zapytałem, mając nadzieję ze to będzie tylko morderca a nie nic nadnaturalnego. Kilka kropel krwi skapało na moje buty. Westchnąłem cicho, będzie ciekawie.


 Deannn? :3 Jakie to krótkie ;.;

od Deana cd. Sama ~ mua

piątek, 1 grudnia 2017

od Deana cd. Sama

Parsknąłem śmiechem, wielokrotnie uderzając pięścią w stolik, zerkając do tyłu na klauna stojącego tuż za oplutym kawą, przerażonym dość Samem.
- Mógłby pan sobie iść? - zasugerowałem wśród napadów śmiechu. Klaun  pokiwał głową i oddalił się. Dałbym sobie głowę uciąć, że chichotał teraz pod nosem.
- Wielkie dzięki - mruknął Sam, próbując wytrzeć się z kawy, którą na siebie wylał... albo wypluł.
- Ja wiem, braciszku, ja wiem - Klepnąłem go po plecach i pokręciłem głową ze śmiechem.
Ten tylko westchnął i wziął do rąk kawałek ciasta. Ostatni zresztą, jaki został na talerzu.
- Dobre, co? - zagadałem i rozsiadłem się wygodniej na krzesełku.
- Dobre - odparł rozbawiony lekko Sammy.
- Kończ i idziemy dalej, Łosiu.
Brat dokończył ciasto i zapłacił, a ja wziąłem mapkę zoo do rąk i przypomniałem sobie, gdzie jeszcze nie byliśmy. Zostały nam chyba hipopotamy, lamy, żółwie i jakieś bliżej nieokreślone zwierzęta. Uznałem, że najlepiej będzie na początku odwiedzić lamy.
- Chodź, Sam, idziemy zobaczyć lamy - Poruszyłem brwiami, na co Łoś parsknął urywanym śmiechem. Pokręciłem głową z rozbawieniem i wyszedłem z kawiarni, co też zrobił Sammy.
Szliśmy powoli w stronę lam, kiedy usłyszałem tuż za sobą głuche uderzenie w ziemi i stłumiony jęk. Odwróciłem się i zobaczyłem Sama spłaszczonego na betonie. Zacząłem się śmiać i uderzać dłonią w udo, podczas gdy Łoś wstał, mamrocząc coś pod nosem, i otrzepał się.
- Chodźmy dalej - mruknął, ale nie dało dię dostrzec na jego twarzy lekkiego rozbawienia.
Pokiwałem głową i zaśmiałem się. Z tego co mówiła mapka, byliśmy coraz bliżej lam. Nagle jednak spostrzegłem sklep z pamiątkami. Szturchnąłem Sama łokciem i głową wskazałem mój cel. Ten tylko przewrócił oczami, ale poszedł za mną po chwili narzekania. W sklepie wisiały różnego rodzaju zabawki i pluszaki. Moją uwagę przykuł wielki, pluszowy łoś. Podszedłem do niego i zapytałem o cenę. Sam w tym czasie oglądał jakieś książki. Szybko zapłaciłem za pluszaka i podszedłem do brata, który stał tyłem do mnie.
- Zobacz Sammy, mam coś dla ciebie - powiedziałem i podałem mu łosia.

Sam? Najkrótsze opko ever, tak jak mówiłam xD 334 słowa!