sobota, 4 listopada 2017

od Samaela

Z nadmierną ostrożnością przerzuciłem pożółkłą stronicę, próbując odczytać jej zawartość, jednak wyblakły atrament skutecznie uniemożliwił zrozumienie choćby pierwszego akapitu. Westchnąłem ciężko, gwałtownie odchylając się do tyłu, niemal przewracając się wraz z drewnianym krzesłem, które, jak zdążyłem się już przekonać, nie należało do szczególnie stabilnych.
- ChoIera...- rzuciłem pod nosem, powracając wzrokiem na piętrzącą się przede mną stertę dokumentów
Nienawidziłem tego, pałałem szczególnym rodzajem niechęci do wszelkiej papierkowej roboty, a świadomość, że nie mogę najzwyczajniej odpuścić, dobijała mnie jeszcze bardziej. Czasami nachodziła mnie myśl, po co robię to wszystko, jaki sens dostrzegam w kontynuowaniu bezowocnych poszukiwań, zabawie w pieprzonego Sherlocka, którego pozbawiono piątej klepki? Mimo tego nie potrafiłem zaniechać dalszych prób, przekopywania się przez wiekowe kartoteki, by znaleźć choćby wzmiankę o czymś, co tłumaczyłoby czternastoletni zanik pamięci, niespokojne reakcje rodziców, gdy po raz setny zadawałem dokładnie to samo pytanie. Co się wtedy stało? Przetarłem obolałe skronie, powracając do obszernej lektury.
~~~
Kompletnie straciłem poczucie czasu, świadomość tego, co działo się wokół. Najprawdopodobniej wciąż siedziałbym przy jednym ze zdecydowanie za niskich stolików, gdyby bibliotekarka nie postanowiła zamknąć swego królestwa, wyrzucając wszelkich pozostałych gości. Opuszczając ogrzewane lokum, zostałem niemal natychmiastowo zaatakowany przez strugi lodowatego powietrza, brutalnie przypominającego mi, jak kapryśna i zmienna potrafi być pogoda o tej porze roku.
Nie mogąc zdziałać wiele, nasunąłem na głowę kaptur czarnej bluzy, czym prędzej ruszając w stronę zaparkowanego nieopodal pojazdu. Nie mieszkałem daleko i na dobrą sprawę spokojnie dałbym radę wrócić pieszo, jednak po niespełna dwóch latach mieszkania w owym miejscu niejednokrotnie słyszałem, jak niebezpieczne potrafi być po zmierzchu. Nie doświadczyłem owych zjawisk na własnej skórze i wolałem zachować obecny stan rzeczy.
Maszyna ruszyła niemal natychmiastowo, a podmuchy wiatru wydały się jeszcze bardziej dokuczliwe, aniżeli kilka sekund temu. Przyśpieszyłem, napędzany wizją gorącej kąpieli, chwili odpoczynku po monotonnej zabawie w detektywa.
Zaledwie kilka minut później stałem pod drzwiami wiekowej kamienicy, sprawiającej wrażenie, jakby pochodziła jeszcze z czasów kamienia łupanego. Obskurna, pozbawiona właściwego pozostałym budynkom szyku i estetyki. Wszedłem do środka, pokonując każdy kolejny stopień najciszej, jak tylko potrafiłem. Ostatnią rzeczą, jakiej mi obecnie brakowało była grupa wściekłych sąsiadów, których, jak zwykli mówić, doprowadzam do szału swoim brakiem taktu i wyczucia. Kolejny minus owej posiadłości to z pewnością niewygłuszone ściany. Prawdziwy raj dla wszelkiego rodzaju plotkar, mogących dowiedzieć się wszystkiego o swych sąsiadach bez potrzeby ruszenia się z kanapy. Dziwnym trafem, pomimo tego, iż sąsiedzi spod dziesiątki nieszczególnie kryli się ze swym bogatym życiem seksualnym, to mnie przypinano łatkę zakłócacza ciszy nocnej i chodzącego problemu. Przysięgam, że kiedy wreszcie uzbieram odpowiednią sumę, moja noga więcej nie postanie w tej części miasta.
Wraz z chwilą, w której przekroczyłem próg mieszkania, do mych uszu dotarł drażniący odgłos policyjnej syreny i wyraźnie słyszalne podniesione głosy, których właścicieli nie byłem w stanie rozpoznać. Zignorowałem ów sygnał, uznając go za kolejne zgłoszenie dotyczące zbyt głośnego zachowania, co nie uchodziło za nowość w dzielnicy pełnej seniorów. Zatrzasnąłem za sobą drzwi, niemal biegnąc do sypialni, by choć na chwilę zmrużyć oczy. Sen pochłonął mnie niemal natychmiastowo.
~~~
Obudziłem się około ósmej, co w moim przypadku uchodziło za wynik aż nadto zadowalający. Doprowadzenie się do porządku również zajęło znacznie mniej, aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Nie miałem pojęcia, czy uznać to za dobry znak, czy może omen nadchodzącego nieszczęścia- wolałem nie chwalić dnia przed zachodem słońca.
Skierowałem się ku wyjściu, niezbyt chętny na kolejne przeszukiwanie policyjnych dokumentów. Wsunąłem dłonie do kieszeni skórzanej kurtki, opuszczając budynek. Rozejrzałem się wokół, próbując przypomnieć sobie miejsce, w którym wczoraj z roztargnienia zostawiłem yamahę, lecz moją uwagę przykuło coś zupełnie innego. Policyjne taśmy rozciągnięte po drugiej stronie ulicy z pewnością nie zwiastowały niczego dobrego, a wrodzona ciekawość niemal natychmiastowo zmusiła mnie do przyjrzeniu się im z bliska, co okazało się mało przyjemnym widokiem. Plamy zaschniętej krwi i unoszący się wokół odór dały mi jasno do zrozumienia, że to, co wczoraj uznałem za błahostkę, przerodziło się w scenę rodem z kryminału, za którymi tak niezmiernie przepadałem. Kierowany bliżej nieokreślonymi odruchami przekroczyłem wyznaczoną granicę, wchodząc do środka otwartego na oścież budynku, w którym, jak szybko się okazało, nie byłem jedynym gościem. Ktoś ewidentnie klęczał w samym centrum salonu, jednak panujący wokół półmrok nie pozwolił na rozpoznaniu płci ów osobnika. Nie czułem potrzeby informowania o swojej obecności, zwłaszcza w sytuacjach takich jak ta, gdy teoretycznie nie powinno mnie tu w ogóle być. Postanowiłem zająć się własnymi oględzinami, ignorując niepożądane towarzystwo, po chichu licząc, iż to nie zabójca, który postanowił wrócić na miejsce zbrodni. Nie byłem w nastroju na żadne starcia fizyczne.

< Tajemniczy ktosiu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz