środa, 1 listopada 2017

od Sama cd. Karriny

Wyszedłem z  pokoju, kierując się na parking, gdzie czekała na mnie taksówka. Schowałem broń do torby, którą przerzuciłem szybko na ramię. Żółte auto stało na środku całego placu. Otworzyłem drzwi i wsiadłem, podając dokładny adres mojego celu. Facet spojrzał na mnie jak na debila, ale docisnął pedał gazu i wyjechał z parkingu. W aucie leciała jakaś śmietana, ale nie miałem zamiaru się odzywać, więc milczałem wpatrując się tępo w szybę.
- Co się panu stało w brew? - zapytał, próbując zagaić rozmowę. Przeniosłem wzrok z szyby na gościa.
- Dostałem przysłowiowy wpierdol. - warknąłem, mężczyzna popatrzył na mnie i zamilkł, zagryzając wargę. Znowu wróciłem do tępego patrzenia w szybę i mijające mnie obrazy. Godzinna podróż mijała nam w ciszy, wreszcie gościu zatrzymał się przed starym kościołem i popatrzył na mnie jak na jakiegoś fanatyka miejsc opuszczonych. Zapłaciłem i wysiadłem z auta, kierując się do drzwi i wyciągając broń z torby. Otworzyłem niepewnie drzwi, wszystko wyglądało na dosyć stare. Można stwierdzić że budynek został opuszczony jakieś 20 lat temu, leżała tam jeszcze otwarta Biblia. Powstrzymałem się od kichnięcia, gdy tumany kurzu wzbiły się w powietrze. No... co my tu mamy? Pomyślałem, rozglądając się za jakimiś śladami obecności stworzeń nadnaturalnych. Jedyne, co zwróciło moją uwagę to paląca się świeczka i zaschnięta krew na podłodze.  Spodziewałem się ducha, który zapewne za chwilę ukaże się i wnerwiony spróbuje mnie zabić. Odwróciłem się na pięcie, gdy nagły podmuch wiatru zgasił jako takie źródło  światła. Westchnąłem cicho i zmieniłem glocka na Ithacę, wypełnioną solą. Zaraz za mną stał ponury ksiądz, trzymający w dłoniach krzyż. Szeptał coś pod nosem, gdy tylko mnie ujrzał zirytował się. Będąc świadomym, że zaraz mu coś gorszego odwali, wystrzeliłem, celując w naszą zjawę. Ksiądz zniknął, zastanawiałem się czy znajdę tu jego zwłoki. Zszedłem do piwnicy, gdzie znajdowało się kilkanaście trumien ale żadna nie należała do Johna Stevensona. Czyli coś z tego miejsca musi należeć do niego, wyszedłem na górę rozglądając się czy nigdzie nasz przyjaciel się nie czai. Na zakrystii znajdowała się szafka z jego imieniem i nazwiskiem, kilka dat  było startych. Otworzyłem ją i ku mojemu rozczarowaniu była tam tylko zapisana kartka i różaniec. To drugie rzuciłem na stolik, liścik chwyciłem i zacząłem czytać.

Elizabeth, wiem że nie powinienem. Sam udzieliłem wam ślubu. Chciałbym, by było tak jak kiedyś, kiedy chodziliśmy do lasu zbierać grzyby i oglądaliśmy zachody słońca. Kolejna część tekstu była zamazana, westchnąłem cicho. Kocham Cię. Mam nadzieję że zrozumiesz.
Szczęścia na nowej drodze życia.
John Stevenson.

Położyłem kartkę koło różańca, usiadłem na krześle i przeczesałem włosy dłonią. Wychodzi na to że nasz duszek był nieszczęśliwie zakochany w jakiejś Elizabeth. Dół kartki był skropiony woskiem ze świecy. Ksiądz znowu dał się we znaki, tym razem nieco brutalniej. Jego postać zamrugała kilka razy i pojawił się tuż za mną, trzymając w rękach nóż, którym najprawdopodobniej zamordował swoją wybrankę serca. Broń podobno została stopiona i słuch o niej zaginął, więc nie wiedziałem jakim cudem znowu ją ma. Chwyciłem różaniec i zapalniczkę, która znalazła się w mojej kieszeni. Na twarzy ducha pojawiło się przerażenie, zmieszane ze zdziwieniem. Podpaliłem go, czując wyrzuty sumienia, jednak wierzyłem  a palenie czegoś takiego było znieważeniem tego wszystkiego. Chociaż bezczeszczenie grobów było większym grzechem, czułem się gorzej niż zwykle. Duch księdza zajął się ogniem, pomieszczenie zostało wypełnione krzykiem a po chwili wszystko ucichło. Ithacę zamieniłem na typową broń palną i wstałem powoli, kierując się do wyjścia. Powstrzymał mnie dźwięk odbezpieczanej broni i zimno przy mojej skroni. Japierdole.
- Kim jesteś? - usłyszałem stanowczy głos, wahałem się do kogo mógł należeć, ale wreszcie uznałem że należy do kobiety.
- Pewnie i tak mi nie uwierzysz. - roześmiałem się nerwowo, próbując przeciągnąć to jak najdłużej i zyskać na czasie. Dean powinien niedługo przyjechać, a nie chciałbym odwalić kity w opuszczonym kościele.
- Gadaj! - warknęła, dociskając broń do skroni i przesuwając palec na spust. Poczułem gwałtowny ścisk w żołądku.
- Sam Winchester. - mógłbym przysiąc, że na jej twarzy maluje się teraz niedowierzenie. - Uprzedzając pytanie, tak, Dean jest moim bratem. - odparłem równie chłodno i zgryźliwie. - Mogłabyś łaskawie odsunąć spluwę od mojej głowy? Nie fajnie się rozmawia pod presją, kiedy wiesz że twój mózg może skończyć na ścianie. - powiedziałem, czekając na reakcję dziewczyny.


Katrina?

dodać 20$

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz